Gdy Petera Parkera jeszcze nie było…
Cassandra Webb (Dakota Johnson) jest nowojorską ratowniczką, która prywatnie raczej trzyma się na uboczu. Mieszka sama z kotem, nie odnajduje się na spotkaniach towarzyskich. Jest sierotą, której matka poniosła śmierć, będąc w ciąży i prowadząc badania nad tajemniczymi pająkami, żyjącymi w Amazonii. Wiele lat później dochodzi do zdarzenia, wskutek którego Cassandra zyskuje zdolność przewidywania przyszłości, a jej losy zostają splątane z trzema dziewczynami, Julią (Sydney Sweeney), Anyą (Isabelle Merced) i Mattie (Celeste O’Connor) poszukiwanymi przez tajemniczego mężczyznę (Tahar Rahim), chcącego je zabić.
Nie brzmi to ekstremalnie absurdalnie – kino superbohaterskie nie takie rzeczy już widziało. Osobiście byłem przywiązany do tytułowej bohaterki w postaci starszej kobiety na wózku podtrzymywanej przez specjalny system, będącej kimś na kształt wróżki czy wyroczni. Ale dobra, ona też musiała mieć swoje pochodzenie, historię, coś, co sprawiło, że stała się istotną postacią w uniwersum. To spowodowało, że byłem daleki od skreślenia tego filmu na samym starcie. Rzeczywistość jednak szybko zweryfikowała marzenie o przyzwoitym filmie. Aż trudno się zdecydować od czego zacząć – może od rzeczy, za które da się jakoś pochwalić Madame Web, bo jest ich niezmiernie mało. W zasadzie tylko jedna: postać Bena Parkera (tak, wujka Spider-Mana) grana przez Adama Scotta. Nie jest ona kluczowa dla filmu, ale nosi w sobie choć trochę życia i póki jest na ekranie, zaciekawia najbardziej.
Oczu kąpiel w pajęczych toksynach
Film S.J. Clarkson jest żywym dowodem, jak nie powinno się robić kina superbohaterskiego. Okoliczności, w których Cassie odkrywa swoje moce, są tak absurdalne, że naprawdę nie umiem zrozumieć, jak ktoś decyzyjny mógł to obejrzeć i zatwierdzić. Montaż scen, w których bohaterka doznaje wizji, jest chaotyczny, pozbawiający jakiejkolwiek aury tajemniczości. Realizacyjnie Madame Web to jeden, wielki koszmar – od wspomnianego wyżej montażu, kostiumami zatrzymał się jakieś dwie dekady temu, nie mówiąc już o ciężkim do zdzierżenia CGI.
Gdyby chociaż postacie występujące w filmie były jakoś interesująco budowane, dałoby się jeszcze przymknąć oko na techniczne niedociągnięcia. Niestety, mam wrażenie, że tutaj jest jeszcze gorzej. Najbardziej absurdalnie wypada chyba Ezekiel Sims, antagonista, w którego wciela się Tahar Rahim. Pomijając już to, że nie ma on żadnej charyzmy, jego historia jest zbudowana po prostu bez cienia logiki. Wiadomo, że jest złodziejem pająka poszukiwanego przez mamę Cassie, ale to wszystko. Jak mantrę powtarza, że kiedyś nie miał nic i nie pozwoli, by jego imperium upadło, ale widzowi nie będzie dane ani poznać przeszłości Simsa, ani poczuć stawki, o którą ten złol walczy, bo jego imperium w filmie ma wygląd luksusowego apartamentu i pracowniczki-hakerki. Nie jest to wielce imponujące.
Czasy się zmieniają, Dakota Johnson – nie
Podobnie jak pozostałe bohaterki. Obsadzenie w tytułowej roli jednej z czołowych nepo baby Hollywoodu, Dakoty Johnson, było dla mnie pierwszym poważnym red flagiem tej produkcji. Nie jest ona najgorszym, co spotkało ten film, ale to kolejna jej rola, którą będzie można zaliczyć do grona nieudanych. Nie wzbudza ona absolutnie żadnych emocji umiejących zainteresować widza jej postacią, jest nudna i apatyczna, zaś jedyna dobra scena z jej udziałem to ta z baby shower (notabene z udziałem mamy Petera Parkera). Ani (znikome) umiejętności aktorskie Johnson, ani jej aparycja, w żaden sposób nie korespondują z potencjałem postaci, w którą się wciela.
Wcale lepiej nie idzie jej w towarzystwie Isabeli Merced, Celeste O’Connor i Sydney Sweeney. Nieistotne jest to, czy mają talent, bo Madame Web i tak nie pozwala im go eksplorować. Szkoda zwłaszcza Sweeney, która jest jedną z bardziej obiecujących aktorek swojego pokolenia, ale tutaj – podobnie jak koleżanki – jest postacią z tektury. Pomiędzy paniami chemia jest właściwie zerowa, a szczyt scenariuszowego absurdu ma miejsce, gdy dziewczyny są poszukiwane przez Ezekiela, a co postanawia zrobić ich protektorka? Zostawić je u kolegi, by wylecieć do Peru (by poznać fakty z przeszłości). Powtarza tym samym inną bzdurę fabularną sprzed kilkudziesięciu minut, gdy porzuca je w lesie na trzy godziny. Logiczne.
Jednym z kluczowych motywów jest przyszłość i umiejętność jej przewidzenia. Gdyby taką supermoc posiadali twórcy filmu – reżyserka i aż czworo scenarzystów, może wyszedłby z tego film, który ma w sobie jakiekolwiek napięcie, minimum logiki, niezłe sceny akcji i postacie przykuwające uwagę. Madame Web nie ma żadnego z powyższych i jest oszustwem, które kusi poszerzeniem „pajęczej” części historii MCU, a jest słabym pod każdym względem, źle obsadzonym, pełnym drewnianych dialogów i bezsensownym filmem, który powinien wylądować na śmietniku historii MCU.
Dwie godziny to sporo. Można obejrzeć sobie w tym czasie serial, wyjść na spacer z psem, poczytać książkę. Na dobrą sprawę każdy sposób spędzenia tego czasu będzie produktywniejszy niż seans Madame Web.
Na film Madame Web zapraszamy do sieci kin Cinema City!