Muszę wam wyznać, że nie jestem wielką pasjonatką historii. Uwielbiam czytać powieści historyczne i słuchać o dawnych czasach, ale nigdy nie pokusiłabym się o próbę dokonania weryfikacji historycznej tego, co czytam. Tak też będzie i tym razem. Sięgając po książkę Jacka Komudy, po prostu zaufałam autorowi. Podałam mu rękę i pozwoliłam wprowadzić się w wykreowany przez niego świat. Świat fantastyczny, ale jednocześnie przerażająco realny – opowieść o czasach, które rzeczywiście miały miejsce. I o postaciach, jakie być może naprawdę stąpały po naszej ziemi.
Czarna Szabla to zbiór bardzo luźno ze sobą powiązanych opowiadań o znamienitym rębajle, który wprawdzie różańców nie odmawia, ale swój honor ma i raz danego słowa nie złamie, choćby go biesy piekielne przypiekały na ogniu rozpalonym grzechami współbraciAntologię otwiera niezwykle zabawna, mocna i wzruszająca historia o tajemniczej Wilczycy, a zamyka równie mocne i miejscami przerażające opowiadanie o próbującym krwawo zaprowadzić pokój na Ukrainie rotmistrzu Baranowskim. Książka pozwala nam również zawrzeć bliską znajomość z braćmi arianami, poznać sekret pewnej wyjątkowo upiornej karczmy i ścigać tajemniczego jeźdźca bez… cóż, głowę to on jednak akurat ma, i to jaką! Jesteśmy przy tym świadkami widowiskowych pojedynków, zbliżających do nieba honorowych obietnic i całkowicie przyziemnych ludzkich namiętności. Najpiękniejsze jest jednak to, że w Czarnej Szabli mamy miejsce na tajemnicę, niewytłumaczalne zjawiska i piękną w swojej prostocie ludową mądrość.
Opis na skrzydełku książki zdradził mi, że autor jest historykiem i znawcą Rzeczypospolitej szlacheckiej. I w tej pozycji to widać – myślę, że żaden podręcznik nie przekazał mi tylu informacji na temat tego okresu co Czarna Szabla. Dowiedziałam się z niej, jak wyglądała szlachecka broń, co nosili szlachcice i jaki wyznawali system wartości. Ważne, że książka nie koloryzuje ani nie stara się przedstawiać historii ładniejszej niż była. To sprawia, że podczas lektury można odczuwać zarówno dumę, jak i swoje własne, osobiste liberum veto. A jeśli dodamy do tego wyjątkowy styl Komudy, który mistrzowsko łączy ze sobą staropolszczyznę z językiem współczesnym, to otrzymamy prawdziwą literacką ucztę.
Nie ma jednak róży bez kolców i przyznam szczerze, że nieszczególnie polubiłam głównego bohatera książki. Na tle innych postaci wypadał dla mnie raczej blado – niby dobry i walczący w słusznej sprawie, ale potrafiący całkowicie zmienić zdanie w bliskiej obecności kobiecych wdzięków. Ja wiem, że w tamtych czasach mężczyźni nie czytali poradników na temat związków, ale jednak jako kobietę nieco mnie to mierziło. Już pomijając fakt, że podczas czytania w ogóle nie mogłam zrozumieć, co te wszystkie niewiasty w Dydyńskim widzą, że od razu rzucają mu się na szyję.
Nie zmienia to jednak faktu, że chwile spędzone z Czarną Szablą były niezwykle przyjemne i książka bardzo umiliła mi codzienne podróże pociągiem do pracy. Z chęcią sięgnę po inne utowry tego autora. I daję na to nobile verbum!