Nie będę ukrywał, że raczej jestem casualowym graczem. Konsolę kupiłem po to, by pobiegać po światach księżniczek: Peach i Zeldy. Klimat towarzyszący produkcjom na wyłączność dla japońskiego koncernu bardzo mi odpowiada, a w swojej kolekcji poza Zeldą, mam m.in. trzy gry z Mario w tytule. Byłem bardzo zadowolony z takiego stanu rzeczy bardzo zadowolony, a czas sobie powoli płynął.. aż z pradawnego lochu wyszło zło. I mnie połknęło.
Darkest Dungeon to produkcja, która podbiła serca publiczności za pomocą Kickstartera i wypełniła nieco niszę dla produkcji z ciężkim, niczym pięść Thanosa, klimatem. Gra rozpoczyna się złowieszczym intro, w którym przodek naszego rodu opowiada, jak to przez jego chciwość rodzinna rezydencja popadła w ruinę. A to wszystko na skutek obudzenia się zła zalęgniętego tuż pod fundamentami. Darkest Dungeon nie jest dobrą rozrywką dla osób, które po ciężkim dniu pracy chcą usiąść do nie wymagającej myślenia gry, w której zabijamy masę przeciwników bez większego wyzwania. Wymaga od użytkownika dużego skupienia na tym, co robisz, dbania o szczegóły, wybiegania planem walki i rozwoju (postaci, miasta) w przyszłość, znajomości zarówno terenu, jak i przeciwników, z którymi trzeba się zmierzyć oraz uczenia się na własnych błędach. Jedynym sposobem na zdobycie tej wiedzy jest zwiedzanie lokacji i – niestety – uśmiercania swoich bohaterów (można też wspomagać się Internetem), Każda lokacja czy boss posiadają swoje mocne i słabe strony, które można wykorzystać lub zminimalizować dobierając bohaterów z odpowiednimi umiejętnościami.
Za drzwiami
Nie możemy zapomnieć, że sami bohaterowie też zdobywają „dziwactwa”, które wpływają na ich użyteczność czy styl walki. Wiele umiejętności postaci mogą działać na zasadzie synergii np. oznaczenie lub ogłuszanie, więc dobór odpowiedniej drużyn do lokacji jest tu niezmiernie ważny (nie ma uniwersalnej konfiguracji do każdego zadania). Co do misji – ważne jest wykupienie ekwipunku (prowiantu, pochodni itp.). Każdy z poziomów charakteryzuje się obiektami, z którymi możemy wejść w interakcję i za ich pomocą , jak np. woda święcona, łopata, lekarstwo, możemy sprawić, że zyskamy lepszy skarb lub dostaniemy dodatkowe buffy zwiększające statystyki. Do długoterminowego planu skończenia gry niezwykle ważny jest rozwój wioski. Dzięki niej, w razie niepowodzenia, możemy odbudować drużynę. Fabuła jest dość prosta i monotonna, ponieważ po około dwudziestu godzinach rozgrywki okazuje się, że robimy cały czas podobne zadania przy sporej zmianie trudności. Na wzmiankę zasługuje także oprawa muzyczna, która tutaj świetnie pasuje, budując charakterystyczne napięcie oraz świadomość nadchodzącej katastrofy (Perched At The Very Precipice Of Oblivion). Najlepiej grać po zmroku!
Konsolka
Skoro już wszyscy wiemy na czym polega gra kilka słów o tym, jak wygląda konwersja produkcji na Switchu. Produkcja działa bardzo płynnie, a bardzo charakterystyczna, stylizowana grafika wydaje się nie być nadmiernie zasobożerna, co produktowi Nintendo bardzo odpowiada. Możliwość zabrania ze sobą konsoli w podróż wydaje się być w przypadku turowego RPG’a olbrzymią zaletą. Sterowanie jest dość dobrze zrobione, choć przypadkowe używanie lewego grzybka potrafi na początku być bardzo frustrujące. Przy czym mowa o wersji przenośnej. Gra na ekranie telewizora była dla mnie niesamowicie toporna i bardzo brakowało mi myszki lub przynajmniej ekranu dotykowego. Jest też dość wymagająca umysłowo i dwugodzinne posiedzenie wydaje się w sam raz.
W DD wcześniej nie grałem, a w poniższej recenzji posiłkuję się także zdaniem mojego kolegi Błażeja, który na PC zjadł niemal zęby i któremu pożyczyłem także Switcha tak, by móc porównać nasze opinie. Za jego pomoc w powstaniu tego artykułu bardzo mu dziękuję.