Czy zastanawialiście się kiedyś, co stałoby się z miasteczkiem Smallville, gdyby Kal-El przybył na świat jako zły kosmita? Taką alternatywną rzeczywistość ukazuje David Yarovesky w swoim najnowszym filmie Brightburn: Syn ciemności, który możemy potraktować jako wariację na temat klasycznej historii o przybyciu Supermana na naszą planetę.
Przybysz z kosmosu
Za nami połowa roku. Dotychczas w kinie grozy niestety wiało chłodem. Wtórne produkcje przeplatały się z niedopracowanymi mainstreamowymi horrorami pokroju Topieliska: Klątwy La Llorony, które na siłę próbowano wciągnąć do docenianego współcześnie uniwersum. Obecne tendencje zdają się iść w kierunku wzbudzania u odbiorców strachu, oddziałując podprogowo na tożsamość bycia rodzicem oraz jej demonizowanie poprzez akcentowanie trudów wynikających ze sprawowania funkcji wychowawczych. Brandon to kolejne w tym roku dziecko, które podobnie jak wcześniej Chris (Impostor) czy Miles (Prodigy. Opętany) stało się czarnym charakterem. Niewinnie wyglądający, ciut nieśmiały chłopiec przybywa na Ziemię jako niemowlę, spełniając tym samym marzenie Tori i Kyle’a o posiadaniu potomstwa. Dopiero w okresie adolescencji eksternalizuje się jego mroczna, destrukcyjna natura. Nastolatek przejawia niesłychaną szybkość, siłę oraz nadludzkie umiejętności. Okazuje się, że demoniczne popędy przybysza z kosmosu stanowią śmiertelne zagrożenie dla każdego mieszkańca.

Źródło: rogerebert.com
W zawrotnym tempie
Ekspozycja u Yarovesky’ego trwa zaledwie około 10 minut. W tym czasie w zawrotnym tempie poznajemy bohaterów, ich relacje oraz nadludzkie umiejętności Brandona. Twórcy wyszli z założenia, że nad tak znaną historią nie trzeba się zbyt długo rozwodzić. Trudno się z nimi nie zgodzić, choć widz od początku bombardowany jest szybkim przebiegiem wydarzeń, przez co ciężko jest od razu wczuć się w klimat opowieści. Po prologu reżyser od razu przechodzi do sedna, prezentując pełnię destrukcyjnych możliwości chłopca. I robi to dość niewymiernie. O ile mocniejsze sceny gore pozostawiają dobre wrażenie, o tyle scenariusz i dialogi je psują. Powaga, jaką twórcy przykładają do całej historii, gryzie się z jej w istocie campowym charakterem. B-klasowa bezpretensjonalność przeplata się z rozpaczliwym aktem walki o skażonego złem dziecka, a efekt tej syntezy jest co najwyżej niezły.

Źródło: oktawave.com
Z klasyki gatunku
Za woalem banalnej i znanej opowieści kryją się nie lada smaczki, które każdy prawdziwy, wytrwały fan kina grozy dostrzeże. Do tak zwanych easter eggów zaliczyć trzeba demoniczną charakteryzację Brandona, żywcem wyjętą z Lovecraftowskiej mitologii. Podobieństwo kosmity do przedwiecznego Cthulhu widać jak na dłoni. Ogółem przedstawiona historia zdaje się sięgać głębiej do twórczości samotnika z Providence, niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Główny wątek odnosi się do koncepcji zła nienazwanego, na której Howard Phillips Lovecraft opierał wykreowany przez siebie świat. Świadomi jesteśmy jego destrukcyjnych sił, ale nie zdajemy sobie sprawy ze źródła i ich genezy. Usposobienie chłopca można również wyjaśnić, sięgając do psychoanalizy, a konkretnie do teorii cienia Junga, która opisuje w tym przypadku mroczne alter ego protagonisty. Twórcy nie silą się na wykazanie konkretnej interpretacji, w tym zakresie pozostawiają nam odbiorcom znacznie więcej swobody w sferze domysłów. Tego typu psychologizmy dodają produkcji wartości i świadczą jednocześnie o dobrym wyczuciu tematyki z zakresu psychologii osobowości i dwufazowym charakterze produkcji.

Źródło: film.org.pl
Jaki jest tego efekt?
Sądzę że Brightburn: Syn ciemności połowicznie zaspokoił oczekiwania widzów. Nikt raczej nie spodziewał się ambitnej historii, która wedrze się w umysł odbiorców i wprawi ich w konsternację. Horror przeraża bezwzględnością i wysoką eskalacją sadyzmu, momentami śmieszy campowym scenariuszem, a czasami zmusza do refleksji nad zagadnieniem rodzicielstwa i trudności z niego wynikających. Dosadnym zwieńczeniem filmu jest piosenka Bad guy Billie Eilish, która stanowi emfazę paradoksalnej sytuacji bohaterów. Czasami jednak warto uważać na to, o co się prosi!
Dziękujemy sieci kin Cinema City za możliwość obejrzenia filmu.