Po dobre fantasy sięgam często i z ochotą. Rzadko kiedy rozczarowują mnie tytuły autorów, którzy należą do swego rodzaju wyznaczników jakości gatunku. Patrick Rothfuss należy do tego typu autorów. Peany głoszone przez Ursulę K. LeGuin i Tada Williamsa o czymś przecież świadczą. Niestety, Imię Wiatru bardzo mnie rozczarowało, gdyż nie tego spodziewałem się po osobie zaliczanej do najlepszych współczesnych twórców fantasy.
Fabuła? Gdzieś coś było, ale nie bardzo wiadomo gdzie.
Zacznijmy zatem od opisu fabuły omawianego utworu. Otóż gdzieś daleko, za siódmą górą i rzeką, w malutkiej mieścinie ukrywa się bohater owiany legendą, słynny Kvothe Królobójca. Nikt nie wie, że to on, dopóki do wioski nie przybywa Kronikarz. Ten dość szybko wkrada się w łaski herosa i namawia go, aby opowiedział mu swoją historię. Powiecie, że to bardzo fajny pomysł na powieść, ale nic bardziej mylnego. Autor w pierwszym tomie cyklu, który ma być trylogią, opisał drobiazgowo całe dzieciństwo bohatera. Wszystko byłoby fajnie, ale nasz protagonista to straszna maruda. Jego żale i niepewności wypełniają trzy czwarte objętości książki. Nawet motyw zemsty za śmierć rodziców, czy wątek romantyczny (jeśli to coś tak można nazwać), nie ratują Kvothe’a. Wszystko ginie w ogniu jego nieporadności i umiejętności zawracania tyłka. Ciężko mi w ogóle napisać cokolwiek więcej o fabule, bowiem jest tego tak mało, że musiałbym chyba spoilerować, a tego chcę uniknąć.
Warsztat? Tak, jeszcze raz tak.
O tyle, o ile fabuła, jak i kreacja głównego bohatera pozostawiają bardzo wiele do życzenia, to nic nie można zarzucić językowi, w jakim książka ta została napisana. Rothfuss ma niesamowitą lekkość pióra, a jego opisy są niezwykle sugestywne. Pod kątem prowadzenia narracji może stawać w szranki nawet z Tolkienem. Tylko, że jak wspomniałem, jakoś wybitnie nie idzie mu pisanie wciągającej fabuły, ani kreacja bohaterów, a także relacji między nimi. Główny wątek romantyczny wygląda na jedną wielką pomyłkę. Kvothe emocjonuje się znajomością z dziewczyną, która robi go w bambuko na okrągło. Za nic ma awanse czynione mu przez inne przedstawicielki płci pięknej i nie potrafi wykorzystać okazji, gdy jedna z nich niemal zaciąga go do łóżka. Liczy się dla niego tylko ta wymarzona. Takie podejście jakoś nie pasuje wybitnie do postaci, która miała stać się potężnym herosem.
Wydanie? Jest ok.
Na słowa uznania zasługuje wydawnictwo i tłumacz. Ich praca dała nam książkę o porządnej oprawie graficznej (jest mapa), wiernie utrzymanym języku (mimo tłumaczenia) oraz względnie niewielkiej ilości literówek i chochlików drukarskich. Wadą wydania jest miękka okładka. Zniszczyła mi się bardzo w trakcie czytania.
Podsumowując, z Imieniem Wiatru warto się zapoznać tylko dla języka, jakim opowieść ta została napisana. Fabuła i bohaterowie to pięta achillesowa książki i wątpię, by w kolejnym tomie uległo to zmianie.