Seria o „Sokolim oku” powstawała w latach 2012-2015 i niemalże powszechnie uważana jest za jeden z najlepszych tytułów Marvela ostatnich lat. Pod czym ja również się podpisuję. Clinta Bartona znałem wcześniej niemal wyłącznie z filmów MCU, a nawet jeśli pojawiał się w czytanych przeze mnie historiach obrazkowych, to w dalekim tle. I tu objawił się geniusz Matta Fractiona, który w swojej serii wziął tego drugoligowego bohatera i uczynił go… bardziej ludzkim. Wszakże łucznik nie posiada żadnych supermocy, a jednak wykonuje zawód superbohatera. I nie jest przy tym obrzydliwie bogaty jak Batman. Aja pogłębił ten wątek, skupiając się na zmaganiach Bartona z codziennością. Taka deeskalacja dała powiew świeżości całemu gatunkowi. Wszakże zagrożeniem nie zawsze muszą być niszczyciele światów, gdy niebezpieczna potrafi być też rosyjska mafia. A wszystko to okraszone zostało fenomenalną minimalistyczną kreską Davida Aji. Nic dziwnego, że sukces tytułu sprawił, że i inni twórcy chcieli coś z niego uszczknąć. Jedną z nich jest Kelly Thompson, która do serca wzięła sobie maksymę: „naśladownictwo to najszczersza forma pochlebstwa”.
L.A. Woman
Kate Bishop u Fractiona i Aji była ważną postacią poboczną. Doczekała się tam nawet własnego tomu – L.A. Woman, w którym trafiła do Miasta Aniołów. Jednak dopiero Thompson dała superbohaterce całą serię. Łuczniczka wraca w niej do Los Angeles – tym razem na stałe. Zachodnie Wybrzeże to dla niej szansa, by się wybić i zapracować na swoje nazwisko. Jest to miejsce zupełnie inne od Nowego Jorku, praktycznie pozbawione złoczyńców (co samo w sobie stanowi dość zabawną ideę świata przedstawionego – może złole powinni pomyśleć o migracji). Nie oznacza to, że Kate narzeka na nudę. Przychodzi jej zmierzyć się z tajemniczym kultem, walczyć ze smokiem czy wreszcie odkryć tajemnice swojego ojca. Gdyby tego było mało, to gościnnych występów udzielają inne heroiny Marvela: Jessica Jones oraz Wolverinki: Laura i Gabby Kinney (w towarzystwie prawdziwego rosomaka!). W pewnym momencie pojawia się też sam Clint Barton, co oznacza jeszcze większe kłopoty dla Kate.
Być jak Hawkeye
Wymieniałem tu nazwiska Fractiona i Aji już kilkukrotnie. Nie bez przyczyny. Kelly Thompson jest bardzo zapatrzona w oryginalnego Hawkeye’a. Podobny jest tu klimat, skala wydarzeń, czy sposób, w jaki prowadzeni są bohaterowie. Ponownie w opowieść detektywistyczną wplecione zostają pokłady humory, w czym udział mają suchary rzucane z pełną świadomością przez Kate. Czasami jest to ciężkie w odbiorze, zarówno dla postaci wewnątrz świata, jak i czytelnika, ale dodaje to ludzkiej twarzy bohaterce. „Recyklingowi” poddani zostali również złoczyńcy, bowiem dużą rolę w intrydze odgrywa Madame Masque. Nawet styl graficzny stara się imitować Alexandra Aję, o czym za chwilę. Jednak nie potrafię mieć tego naśladownictwa scenarzystce za złe, gdyż Hawkeye. Kate Bishop to komiks niesamowicie przyjemny w lekturze. Czy można to uznać za odgrzewany kotlet? W dużej mierze tak, choć w tym przypadku serwuje go restauracja z wyróżnieniem Michelin. Większa oryginalność z pewnością by nie zaszkodziła, lecz widać, że Thompson czerpała prawdziwą frajdę z pisania przygód łuczniczki, a sama Kate wypada świetnie w solowej serii. W rezultacie powstał tytuł, który śmiało postawić można obok innych dobrych pozycji z młodymi heroinami, takimi jak Miss Marvel czy Batgirl of Burnside (nie pogardziłbym polską edycją).
W punkt
Wydanie Egmontu łączy w sobie trzy oryginalne tomy. Mimo tak dużej liczby zeszytów, za warstwę graficzną odpowiadają dwaj rysownicy: Leonardo Romero i Michael Walsh. W ich pracy widać inspirację twórczością Aji, lecz nie jest to ten sam poziom. Hawkeye Aji wyróżniał się niesamowitą kompozycją kadrów. Tutaj też zauważalne są pewne nieśmiałe eksperymenty, jak np. zaznaczanie punktów, na których skupia wzrok Kate, jednak poza tym całość utrzymana została w standardowych ryzach. Zastosowane kolory są płaskie, pozbawione światłocienia, zupełnie jak w… niespodzianka – Hawkeye Fractiona i Aji.
She-Lady-Hawkeye-Woman-Girl
Niemalże każdy ważniejszy superbohater posiada swój kobiecy odpowiednik. I tak Hulk doczekał się She-Hulk, Spider-an hasa po mieście obok Spider-Woman i Spider-Girl, a Deadpoolowi czasem towarzyszy Lady Deadpool. Kate Bishop jako Hawkeye nie potrzebuje żadnego definiowania płci w swojej ksywie, a swym talentem dorównuje oryginalnemu łucznikowi, Clintowi Bartonowi. Podobnie wygląda sprawa z komiksem Kelly Thompson. Choć świeci on światłem odbitym od mistrzowskiego dzieła Fractiona i Aji, to dalej jest na tyle dobrym tytułem, że warto po niego sięgnąć. Hawkeye. Kate Bishop wprawdzie nie zapisze się w historii komiksu, tak jak pierwowzór, ale też nie wszystkie komiksy muszą mieć takie ambicje.