Który to doktor?
Młody, niewinny pasjonat komiksu pracujący dorywczo jako korepetytor doświadcza nawiedzenia! Odwiedza go on sam z przyszłości, bo tylko w ten sposób chłopaki mogą się uratować. Przecież popełnili tyle błędów… Na przykład tamta skazana na porażkę walka z mrówkami! Albo kotlet, pożarty przez tę cholerną hienę! A już najgorsze były momenty, które niby miały być przełomowe…
Zero zostawia Zerowi wielką księgę błędów i zażaleń na siebie samego. Mnóstwo anegdot i żarcików przykrywających żal i tęsknotę. Przyznam, że po pierwszym przeczytaniu Przepowiedni byłam lekko rozczarowana, bo to nie tyle komiks, ile zbiór anegdot. Drugie podejście udowodniło mi jednak, że humor (lepszy niż w Oderwij) się nie zużywa, a główna oś „fabularna” jest naprawdę spójna i… no cóż, wzrusza.
Jeśli jesteście fanami wydawnictwa Mandioca, możecie się zdziwić, bo to nie jest typowa dla tego wydawnictwa epicka opowieść podana w wysmakowanych kadrach. Liga jest tym razem dużo lżejsza, ale tradycja dobrego wydania i tłumaczenia została zachowana. Nie zapomnijcie powąchać po odpakowaniu!
Codzienna walka
Zero to postać stanowczo Allenowska: nieradzący sobie z życiem neurotyk, gadający nieustannie o swoich porażkach. Gdyby umilkł, musiałby się nad nimi zastanowić, a to byłoby bolesne. Tym razem usiłuje opowiedzieć czytelnikowi historię swojej znajomości z Camille. Ten typ tak ma, że nie będzie szybko, prosto ani do celu: na drodze staną niezliczone upierdliwości dnia powszedniego.
Tak, macie do czynienia z egoistą. Na szczęście o wiele sympatyczniejszym niż w animacji. Przepowiednia pozwala go zrozumieć, nawet polubić, co w Oderwij okazało się dla mnie nie do zrobienia. Zero miota się, wyręcza innymi, pozoruje szukanie rozwiązania, skupia głównie na sobie, ale ostatecznie nie wychodzi na skończonego dupka. Po prostu emocje go przerastają… no i uwielbia generować chaos i dramę. Nie możemy go winić, w komiksie bajzel i szalone anegdotki sprzedają się lepiej niż Marie Kondo. A poza tym… nawet jeśli bohater bywa irytujący, to jednak łatwiej się z nim utożsamić!
Spowiedź dziecięcia wieku
Jeśli wy też urodziliście się w latach 80., odnajdziecie tu swój portret pokoleniowy. Zero kocha grunge, choć Cobain już dawno zakończył przygodę zarówno z muzyką, jak i życiem. Uczy się japońskiego, jak my wszyscy. Usiłuje nie jeść mięsa, a wychodzi mu… no, jak nam. Możemy się nawet pocieszyć, że może gorzej. Czyli nam jednak lepiej. Poza tym długo mieszkał z mamą, która ciągle ratuje go z opresji. Zasadniczo nie jest zbyt dobrze przystosowany do życia, a jego największym kapitałem kulturalnym są punkowa przeszłość i znajomość języków.
Zaryzykuję stwierdzenie, że bohater Calcare to taka Bridget Jones, która porzuciła mrzonki o wielkiej miłości. Zostało jej gotowanie niebieskiej zupy i gadanie ze znajomymi. Patrzenie na to, jak gentryfikuje się jej dzielnia i korzystanie z tego procesu w miarę finansowych możliwości. Jeszcze nieliczne wypady do centrum, gdzie jest jak na obcej planecie. Czy w takich okolicznościach możliwy jest romans? Zwłaszcza gdy P. Darcy padł(a) ofiarą… (usiłuję uniknąć spojlera)… typowej dla wczesnego XXI wieku presji?
Zanim skończę, słowo o tłumaczeniu. Przekładu dokonała Paulina Kwaśniewska-Urban i jest on wspaniały! A zadanie było trudne, bo to język nie tyle mówiony, co gadany i to z prędkością godną Eminema. Udało jej się nie zgubić tempa, dymki i narracja doskonale trzymają się cartoonowej kreski Calcare i jego dramatycznych skrótów perspektywicznych. Elegancko wyczuła też napięcie biorące się z wtrącania poważnych, wręcz formalnych zwrotów (Zero to jednak inteligent) w ten bajzlarski strumień świadomości.
Przepowiednia pancernika ma straszliwie wąska perspektywę, nie spodziewajcie się tu diagnoz ani rozwiązań. I muszę powiedzieć, że to OK. Przecież to pamiętnik w formie księgi skarg i zażaleń. Jedyne wnioski możemy wyciągnąć my, czytając z dystansu naszych własnych historii. Sprawdzić, czy daliśmy radę lepiej ogarnąć tęsknotę, żałobę i codzienne klęski. Albo olać morał i zwyczajnie pogadać sobie z Zero.