Na ten film szedłem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony nigdy nie lubiłem polskiej literatury, zwłaszcza tej dla dzieci (może poza wybitnymi Niewiarygodnymi przygodami Marka Piegusa), a przygody Pana Kleksa wydawały mi się archaiczne i takie nijakie w stosunku do tego, co serwowała nam popkultura w latach 80. i 90. XX wieku. Książkę przeczytałem (bo nie chciałem złej oceny z polskiego), film z roku 1983 widziałem i na tym koniec. Jak ktoś może fascynować się piegami?
Co to za trele morele i dyrdymały… A jednak to, w jaki sposób przedstawił tę bajkę Kawulski, sprawia, że mam ochotę ponownie dać Panu Kleksowi szansę. Tego było trzeba takim ludziom jak ja! Dobrej alternatywy, bazującej na pierwowzorze.
Bo nie zawsze trzeba się trzymać oryginału, ale można popuścić wodze fantazji
Reżyser nowej wersji chyba sam był uczniem Pana Kleksa, gdyż uruchomił swoją wyobraźnię. I bardzo dobrze! Już na wstępie projekcji dostajemy adnotację, że fabuła filmu wzoruje się na motywach powieści Jana Brzechwy. I bardzo dobrze, po co robić kolejną wierną adaptację, skoro można zaszaleć. I tutaj wcale nie chodzi o to, że twórca chciał zrobić niepatriotyczny film. Żyjemy w czasach globalizacji i nic dziwnego, że w akademii znalazło się miejsce dla różnych ras, płci oraz najprawdopodobniej przedstawicieli LGBTQiA+. I najlepsze, że nie musieli mieć imion rozpoczynających się na tę samą literę.
Widzę w tym tytule rękę Warner Bros. Discovery, które jako właściciel TVN i jeden z producentów nie bało się sięgnąć po koncepcje mroczne, czego nie robi na przykład Disney. Bardzo podobało mi się, jak zreinterpretowano Wilki. Wilkusy – bo tak się teraz nazywają, dostały swój język, strukturę plemienną niczym Uruk-hai z Władcy Pierścieni, a ich przywódczyni (w tej roli Danuta Stenka) wywołuje we mnie uczucia lekkiego przerażenia (choć nie ma czerwonych plastikowych oczu).
Jednak o czym tak naprawdę jest ten film? O walce z własną traumą, samotnością, o potędze wyobraźni, o sile empatii i o tym, że nie rodzimy się złymi, ale każde wydarzenie ma swoje konsekwencje w kształtowaniu naszej osobowości. Gdybyśmy okazywali wiele zrozumienia, udałoby się uniknąć wojen oraz całej „żółci”, która trawi nie tylko nasz świat, ale jak się okazuje również świat bajek. Film ten jest także o tym, że każde „ale”, można zmienić w „więc”… wystarczy tylko chcieć!
Wygląda, że autorzy mieli ambicje
To, co wypada naprawdę zacnie to ścieżka dźwiękowa. Hit sanah – Jestem Twoją Bajką jeszcze długo po projekcji filmu wybrzmiewał w moich uszach. Podobnie covery klasycznych utworów jak Witajcie w naszej bajce. To tylko sprawia, że zarówno dorosły widz, jak i ten młody mogą znaleźć nić porozumienia.
Muszę przyznać, że ciekawie wypada też kwestia zabawy słownej. Wiele rymowanek nabiera zupełnie innego spektrum ludycznego przez interpretację aktorską. Uważny widz zauważy, że arcyistotne są też napisy pojawiające się w tle, czy odgłosy, które mają swoją wagę. Drugi plan staje się żywym tłem historii miejscami przybierającej format sztuki teatralnej.
I to, co najważniejsze – Piotr Fronczewski, Tomasz Kot, a także Antonina Litwiniak. Pan Fronczewski jest tutaj pomostem, między tym, co było, tym, co jest i zapewne tym, co będzie. Jego głos nadaje tej narracji zupełnie innego, magicznego poziomu. Tomasz Kot jako tytułowy profesor bawi się konwencją przeszłą, jak i współczesną – rola nauczyciela-kumpla jest tutaj tak nietuzinkowa, że kiedy Pan Kleks miksuje stare utwory zachodząc o house, reggaeton i inne znane mi z dyskoteki gatunki muzyczne, Pan Kot zaczyna wywijać niczym rasowy gość piątkowo-sobotnich potańcówek. Do samego końca jest jednak tajemniczym mędrcem niczym Dr Fate czy Dr Strange. W końcu młoda Antosia, która próbuje udowodnić, że nie potrzeba nam wcale chłopca, a jej bohaterka jest na tyle niezwykła, że potrafi być delikatna, waleczna, odpowiedzialna i zaskarbi serca widzów.
Czy twórcy wzorują się mocno na filmach z Harrym Potterem? Nie powiedziałbym. Równie dobrze, można byłoby wrócić do problemu, jaki kiedyś był w mediach, że to Rowling skopiowała Brzechwę, jednak tutaj nie widzę większych podobieństw. Gnoza oraz szkoła dla wybitnie zdolnych dzieci pojawia się w co drugim tekście kultury, co podobnie uczyniono w adaptacjach filmowych jak Akademii Pana Kleksa (czy Harry’ego Pottera).
Trochę przymknij oko drogi widzu
Wielka szkoda, że nie zaimplementowano więcej postaci bajkowych, bo wydaje mi się, że w pierwszej wersji było ich całkiem sporo – w tym popkulturowe nawiązania nawet do Myszki Miki czy Fantomena. Teraz mocniej trzymano się mitologii. Trochę mi też przykro, że nie utrzymano psychodelicznego klimatu z trailera. Liczyłem na odjechaną przygodę nie jak w gotyckim Hogwarcie, ale bardziej jak w nielogicznej magii po grzybkach halucynogennych (muszę nadmienić, że czasem efekty specjalne naprawdę kulały, choć dzieciom pewnie to nie przeszkadza). Akademia Pana Kleksa pozostała jednak ciut mroczniejsza niż jej odpowiednik z lat 80. Niedomagała jak dla mnie także perspektywa podróży magicznych – podobny pomysł widziałem już w Shazamie! i to praktycznie identycznie wykonany stylistycznie.
To, co może mnie mocno drażniło, to przeogromne lokowanie produktu sponsora na początku filmu… Sam obraz nie jest wolny od luk fabularnych – na przykład wciąż nie wiem do końca czy język polski był oficjalnym językiem wykładowym akademii, czy też nie, skoro Ada nie zrobiła tego samego co jej rówieśnicy, aby się z nimi dogadać. Nie potrafiłem również przełknąć kwestii z Mateuszem i jego problemami… Do tego chwilowe dłużyzny. Mam jednak wielką nadzieję, że wiele dziwnych i zawiłych epizodów zostanie rozwiązane… bo mamy iście hollywoodzkie zagranie, gdyż twórcy wpadli na pomysł na wielowątkową historię. Więc co najważniejsze, może brakowało głównego arcywroga Kleksa, ale jak się okazuje nie wszystko stracone. Z całą stanowczością będę tego filmu bronił, choć jest inny od pierwowzoru, ale przez swoją konwencję może zachęci zagranicznych widzów do obejrzenia. Dostaliśmy Kleksa na nasze czasy, który próbuje wrócić do pierwocin dzieciństwa, zainteresować młodych klasycznymi bajkami i pierwszym multiwersum, jakie narodziło się w głowie Brzechwy, chociaż on sam nie był pewnie tego świadom. I mimo że zakończenie jest może niesatysfakcjonujące (choć są sceny w trakcie napisów, które wiele zdradzają), a historia miejscami mocno infantylna, to warto iść i poczuć się ponownie jak dziecko, a także zapoznać młodszych przyjaciół z tą bajką.
Na film Akademia Pana Kleksa zapraszamy do sieci kin Cinema City!