Każdy tytuł wydany przez wydawnictwo Lost in Time wzbudza moje zainteresowanie. Przeczytałem tom pierwszy Miasta latarni i po raz pierwszy się naciąłem. Ale może w drugiej części można spodziewać się zaskakującego wzrostu poziomu...? Ta, jasne!
Nie taki diabeł straszny…
Uwielbiam wydawnictwo Lost in Time, do tej pory żaden inny wydawca nie wpasował się tak w mój gust, jak oni. Zachwycam się ich kolejnymi zapowiedziami i aż żałuję, że nie przeczytam wszystkiego, co wypuścili i wydadzą. Według mnie mają świetny gust i wychwycili wiele perełek, w końcu dzięki nim możemy poznać tak genialne komiksy, jak Osiem miliardów dżinów, Króla rozpustników, dzieła wybitnego duetu, jakim byli Jose Ortiz i Antonio Segura czy w końcu całe uniwersum Legendy o szkarłatnych obłokach. Po przeczytaniu drugiego tomu Miasta latarni głowię się jeszcze bardziej, co oni dostrzegli w tym komiksie, bo ja niestety nie widzę w nim nic wartego uwagi. Co mi w nim najbardziej przeszkadza? Chyba główny bohater. Nie lubię Sandera, jest postacią pozbawioną charakteru i kompletnie bierną. Niby infiltruje gwardzistów, ale w sumie nic mu to nie daje, zostaje prawą ręką władcy Miasta latarni i… nic. Czeka tak naprawdę na cud, aż ktoś za niego odwali całą robotę. Jego myślenie, dialogi też mnie rozbrajają. Wie, że ciężkie jest życie w mieście latarni, sam zabił kilka razy, a mimo to skreśla jedną z najważniejszych mu osób, bo dopuściła się morderstwa. Od razu, bez chwili namysłu ją skreśla! Baranie, przecież nie znasz całego kontekstu! Ale Sander, przecież nawet nie pomyśli, że może ona gra, może kogoś chroni, może została zmuszona, a może po prostu chce przeżyć za wszelką cenę. Jeżeli w trzecim tomie Sander zostanie bohaterem, który ocali świat, to mnie szlag trafi.
Za jakie grzechy dobry Boże
No dobra protagonista wypada źle, a co z pozostałymi bohaterami? Są niestety w cieniu Sandera. Kilian Grey wypada najlepiej ze swoimi dziwactwami i szaleństwami. Przyznaje, że on jako jedyny nieznacznie ratuje ten komiks. Mało tego ma dziwaczne teorie, które rzucają nowe światło na całe to uniwersum. Gdyby nie to, że pod innymi względami Miasto latarni mnie zmęczyło, to byłbym nawet zaciekawiony. Fabuła również do odkrywczych i ciekawych nie należy. Przez chwilę tak do połowy pierwszego rozdziału, łudziłem się, że może ten tytuł rozwinie skrzydła, ale nie. Mnóstwo tu różnych głupotek. Dobrze, że w tej części prawie nie pojawia się Sootoh, czyli najgłupszy śledczy w dziejach. Niby pozostaje się cieszyć, ale nielogiczne jest ucięcie tak rozbudowanego wątku śledztwa. Tyle miejsca na to poświęcili w pierwszym tomie, a w drugim ani słowem się o tym nie zająknęli. No dobra, pastwię się i pastwię, to może choć oprawa graficzna daje radę? Ogólnie nie jest źle, są lepsze i gorsze momenty, ale najbardziej uderzyło mnie to, że w sumie nie czuć steampunkowego klimatu. Ot dziwne stroje, sterowce i w sumie tyle. Szkoda, według mnie Miasto latarni to pod każdym względem zmarnowany potencjał.
Czy dla miasta latarni jest jeszcze nadzieja?
Najlepszym podsumowaniem mojego stosunku do protagonisty, niech będą jego własne przemyślenia o nim samym: „Głupiec. Nie ma na tym świecie większego głupca niż ja”. To była najmądrzejsza i najprawdziwsza myśl, jaka pojawiła się w jego tępej głowie. Nie lubię Sandera. Coś czuję, że jeśli sięgnę po tom trzeci, to go znienawidzę. Ubolewam, był w tym pomyśle potencjał, ale został zaprzepaszczony przez różnego rodzaju głupotki i słabo napisane postacie. Warto przeczytać, jedynie po to, aby się odmóżdżyć.
PS: Gwoździem do trumny okazały się dodatki. Galeria okładek zawsze jest dobrą opcją, ale prequel Miasta latarni był najgorszym możliwym pomysłem. Niestety w tym krótkim opowiadaniu poznajemy młodość głównego bohatera! Cóż mogę powiedzieć, tekst był nudny, ze zbędnymi opisami, no i, co najważniejsze, w centrum historii był Sander. Nic więcej dodawać nie trzeba, prawda?