Wiele dobrego słyszałam o powieści Thomasa Olde Heuveta. Miał to być świetny horror, który sprawi, że będę miała problemy z zaśnięciem. Już samo to było powodem, że moje oczekiwania wobec historii zamkniętej na kartach książki były wysokie. Stały się jednak ogromne, gdy okazało się, że na okładce dostrzegę słowa pochwały napisane, między innymi, przez George’a R. R. Martina oraz Stephena Kinga. Czy HEX sprostał moim wyobrażeniom?
Uratujesz wioskę w Sudanie czy własne dziecko?
Fabuła książki osadzona została w małym amerykańskim miasteczku. Nie jest to jednak spokojne miejsce, w którym chcielibyśmy wychowywać swoje dzieci i starzeć się w towarzystwie ukochanej osoby. Tak się bowiem składa, że Black Spring jest nawiedzone. Od kilkuset lat jego ulicami snuje się duch Katherine van Wyler – kobiety torturowanej i skazanej za uprawianie czarów. Wiedźma jest na tyle bezczelna, że nie ogranicza się do pojawiania w miejscach publicznych – mieszkańców nawiedza w ich domach, na ulicach, w lesie. Na sylwetkę w kajdanach można trafić dosłownie wszędzie. Dodatkowym efektem ciążącej na miasteczku klątwy jest to, że każdy kto się tam urodził lub zamieszkał, nie może się wyprowadzić z tego miejsca, ponieważ przebywając przez dłuższy czas z dala od Black Spring… odczuwa nieprzemożoną chęć popełnienia samobójstwa.
Tajemnicy tego miejsca strzeże, oczywiście, wojsko, ale i sami mieszkańcy opracowali system pozwalający zapobiec temu, by ktoś z przyjezdnych zobaczył wiedźmę, której twarz oszpecono, zszywając jej oczy i usta. Mieszkając w sąsiedztwie takiego monstrum i nie mogąc nic z tym zrobić pozostaje… przywyknąć. Tak też zrobiono. Stworzono aplikację, pomagającą w przekazywaniu informacji o miejscu pobytu wiedźmy, mieszkańców inwigilowano, a przybyszy zniechęcano na wszystkie możliwe sposoby do osiedlania się w Black Spring. W takich realiach przyszło żyć rodzinie Grantów, którzy są głównymi bohaterami powieści – poznajemy ich jako pozornie idealną rodzinę, która do upiornego towarzystwa przywykła do tego stopnia, że stojącej w ich kuchni wiedźmie narzucają na twarz ścierkę, by nie niepokoiła ich przy posiłku.
Pozory mylą i to bardzo
Tym, co zburzy chwiejną równowagę miasteczka, będzie konflikt pokoleń – o ile starsi mieszkańcy podporządkowali się regułom panującym w Black Spring, o tyle ograniczona zasadami młodzież szybko odczuwa frustrację. Nie mogą z miasta wyjechać, mogą wybierać szkoły tylko i wyłącznie z tych, które są oddalone raptem o kilka godzin jazdy od miejscowości, by mogli do niej wrócić na noc, są monitorowani, a na dodatek nie mogą powiedzieć nikomu z zewnątrz, dlaczego ich życie właśnie tak wygląda. Nic dziwnego w tym, że najstarszy syn Grantów – Tyler – świetny youtuber wraz ze swoimi kolegami stara się zbadać zachowanie wiedźmy. Obserwują ją, podążają jej śladem, starając się rozgryźć jej zagadkę i, kto wie, może odkryć sposób na wyzwolenie miasta spod działania klątwy.
Sytuacja jednak się komplikuje. Ktoś posunął się o krok za daleko, zrobił coś, czego robić za żadne skarby nie powinien. Mieszkańców zaczyna ogarniać panika, a ta wyzwala w nich najgorsze instynkty i zachowania. Okazuje się, że pod maską względnej normalności i solidarności spowodowanej koniecznością radzenia sobie z anormalną sytuacją, kryje się moralna zgnilizna i zepsucie ludzi, którzy nie liczą się z nikim. Plusem HEX jest niewątpliwie ciekawe ukazanie społeczeństwa oraz mechaniki jego działania w chwilach zagrożenia. Zapewne niejednemu czytelnikowi spodoba się połączenie technologii z motywem klątwy i nawiedzonego miasteczka. Chociaż sama nie zapałałam do tego połączenia jakimś szczególnym entuzjazmem.
Z wysokiego konia łatwo spaść
Niestety, HEX nie do końca okazał się tym, czego oczekiwałam. Nastawiłam się na horror, który sprawi, że w nocy będę się bała wyjść z sypialni i przejść przez nieoświetlony przedpokój, a każdy szmer będzie mi się kojarzył z oddechem oślepionego ducha. Nic z tych rzeczy – w książce trudno znaleźć straszne momenty, a sama fabuła skonstruowana jest tak, że nie czuć ani odrobiny napięcia czy niepokoju. Sytuacji nie poprawia fakt, że trudno mi było polubić głównych bohaterów, a tym samym niemożliwe okazało się przywiązanie do nich i przejęcie ich losem. Zastanawiam się też nad tym, na ile łatwiejsza w odbiorze byłaby ta historia, gdyby opowiedziano ją z perspektywy rodziny, która właśnie wprowadziła się do miasteczka i musi się dostosować do jego reguł – bo w obecnej wersji czytelnik wrzucony zostaje na głęboką wodę i przez pewien czas musi domyślać się, o co dokładnie może chodzić.
Trudno jest też nie zauważyć pewnego rozdźwięku, pojawiającego się w książce, a który zapewne jest efektem tego, że autor, przy okazji wypuszczenia książki za granicą, część historii postanowił napisać od początku. Tym samym wydanie, które pojawiło się na polskim rynku, najpierw zostało przetłumaczone z holenderskiego na angielski, a dopiero potem z języka Szekspira na nasz ojczysty, co raczej nie sprzyja oddaniu ducha powieści. Ciekawostką jest też fakt, że akcja oryginalnego, wydanego w Holandii HEX, osadzona została w ojczyźnie autora, obie wersje, zdaniem Heuvelta (polegam na nim, bo sama nie miałam okazji porównać), różnią się też niektórymi wydarzeniami, no i zakończeniem, podobno zmienionym. Muszę przyznać, że nie przepadam za takimi zabiegami.