Niech żyje Thanos!
Stało się… Thanos nie żyje, ale czy na pewno? Jego brat Eros (znany także jako Starfox) zwołuje spotkanie wszystkich kosmicznych bohaterów, w tym Silver Surfera, Beta Ray Billa, Moondragon, Darkhawka czy Cosmic Ghost Ridera, aby mogli wysłuchać ostatniej woli Szalonego Tytana. Szybko okazuje się, że Thanos przesłał swoją świadomość do nowego ciała i nie raczył wspomnieć, jakiego dokładnie. Chociaż nie ma pewności, czy mówił prawdę, to i tak osiągnął to, czego chciał, bowiem zasiał ziarno niezgody i wywołał ogólne zamieszanie, przez co teraz każdy jest podejrzany. Na domiar złego wkrótce po ogłoszeniu tej „wspaniałej” informacji Czarny Zakon atakuje zgromadzenie i kradnie ciało Thanosa. Tymczasem Strażników już nie ma: Drax nie żyje, Gamora jest najniebezpieczniejszą i najbardziej poszukiwaną kobietą w galaktyce, a Rocket to w zasadzie persona non grata. W tak zwanym międzyczasie Star-Lord i Groot udają się do Knowhere w nadziei na odpoczynek, jednak szybko zostają wciągnięci w konflikt.
Nie da się ukryć, że sercem pierwszego tomu jest dziedzictwo Thanosa. Hologram Szalonego Tytana, jak i cała jego przemowa pokazują nie tylko jego wyższość oraz potęgę, ale też po prostu mrożą krew w żyłach. Nawet po śmierci stanowi on śmiertelne zagrożenie, a bohaterowie będą musieli się sporo natrudzić, by go powstrzymać. Ostatnie wyzwanie pozwala zabłysnąć wielu postaciom, czy to Cosmic Ghost Riderowi w duecie z Grootem (scena z „jestem dziab” bawi mnie cały czas), czy też Beta Ray Billowi. Każdy bohater ma swój charakter, chociaż chyba Rider i Bill wyróżniają się najbardziej, często rozluźniając atmosferę.
Historia ta to nie tylko popis umiejętności scenarzysty, ale też rysownika. Widać, że Geoff Shaw świetnie odnajduje się w przeróżnych sceneriach, od Knowhere, przez Półświat, po ziejące pustką granice kosmosu, i tworzy obrazy idealnie pasujące do stylu pisania Donny’ego Catesa. To dziwnie zabrzmi, ale postacie są narysowane niezwykle realistycznie jak na zgraję kosmicznych potworów. Wszystko to jednak na niewiele by się zdało bez odpowiedniej kolorystyki, za którą odpowiada duet Marte Gracia i David Curiel. Mimo że obaj zajmowali się swoimi częściami komiksu, to całość wypada bardzo spójnie, a artyści dobrze stosowali jasne barwy tam, gdzie było to właściwe, i wprowadzali poczucie pustki ciemnymi kolorami w tych straszniejszych scenach.
Jak oszukać śmierć?
Chociaż Strażnicy Galaktyki mają co świętować, to jednak ich radość nie będzie trwała długo, ponieważ na scenie pojawia się nowy wróg… Powszechny Kościół Prawdy. W końcu dowiadujemy się, co stało się z Rocketem, i wychodzi na to, że ma on kłopoty. Drużyna będzie musiała wygrać wyścig z czasem, a na szali postawione będzie nie tylko życie ich przyjaciela, ale i całego wszechświata.
Bez wiary to zakończenie kosmicznej historii Donny’ego Catesa, nie brakuje więc tutaj patosu. Pomimo jednak pięknej, szczegółowej grafiki i silnego rozwoju postaci czegoś mi tutaj brakuje. Uczucie to nie przychodzi od razu, bowiem przechodząc przez kolejne karty komiksu, jesteśmy zaaferowani emocjonalnymi przeżyciami bohaterów. Rozumiemy rozterki Quilla i czujemy jego gniew, jednocześnie obserwując, jak z naszego szopa inżyniera ulatuje życie. W drugim tomie dzieje się sporo, dochodzą nowe postaci, jak Adam Warlock czy Cosmo, nie brakuje też widowiskowych walk i epickich momentów, ale historia wydaje się jakby za szybko przeć do przodu.
Rozczarowuje trochę potraktowanie fabuły Adama, która ostatecznie służy jako poboczny zapychacz, a mogła zostać lepiej wykorzystana. Z kolei Powszechny Kościół Prawdy wydaje się wypadać blado w porównaniu z antagonistą pierwszego tomu, no, ale może taki już urok Thanosa. Jeśli chodzi o szatę graficzną, to za nią odpowiada już inny utalentowany rysownik, Cory Smith. Jego kreska jest na szczęście świetna i nad wyraz dobrze wpasowuje się w opowiadaną trzymającą w napięciu historię.
Miejcie wiarę
Jak się okazuje, kolejny run Donny’ego Catesa, po ciepło przyjętym Venomie i bardzo dobrym Thanosie, jest strzałem w dziesiątkę. W omawianych tomach nie brakuje zaskakujących cliffhangerów i dużej dawki humoru. Czuć tutaj wręcz namacalną lekkość, swobodę i pomysłowość scenarzysty. Wiele wątków biegnie równolegle, historia nigdy nie przystaje choćby na chwilę i, co najważniejsze, wciąga od pierwszej strony.
Jeśli chodzi o grafikę, to w przypadku Strażników Galaktyki ona również nie zawodzi. Ilustracje są ostre i dynamiczne, a wizja kosmicznych postaci i scenerii jest cudowna. Duża w tym zasługa rysowników, doskonale potrafiących oddać zarówno nastawienie, jak i komediowe wyczucie scenariuszy Catesa.
Zdecydowanie polecam zarówno tom pierwszy Ostatnie wyzwanie, jak i drugi Bez wiary, mimo że ten wypada już trochę gorzej, chociaż może to tylko moje czepialstwo i chęć zobaczenia, co dalej stanie się z bohaterami.
Strażnicy Galaktyki w Marvel Fresh to akcja, dramat, świetne science fiction i mnóstwo nieoczekiwanych momentów obsypanych dawką niewymuszonego humoru.