Powiew świeżości
Łukasz Kucharczyk to nazwisko raczej mało znane na polskim rynku wydawniczym (jeszcze!). Tym bardziej cieszy jego decyzja o debiucie w fantastyce w nieco zmienionej konwencji. Jestem bowiem pewny, że gdyby autor napisał powieść, jakich wiele, przepadłaby ona w oceanie podobnych jej fabuł. Granty i smoki wnoszą jednak powiew świeżości. To umiejętna satyra, której groteskowość miejscami przypomina mi dzieła Andrzeja Pilipiuka. Kucharczyk świetnie odnajduje się w takiej prozie i życzę mu dalszego rozwoju w tym kierunku. O czym jednak jest sama powieść?
Uniwersytecka rzeczywistość
Przenosimy się do świata, jakich – przynajmniej na pierwszy rzut oka – wiele. Potwory, smoki, bohaterowie… Tutaj jednak legendarni herosi kształcą się na Uniwersytecie Wielkobohaterskim. Uczęszczają na konwersatoria o okrzykach bojowych, zgłębiają wiedzę o zwyczajach goblinów, a wieczory spędzają w akademikach. Głównym bohaterem jest ambitny doktorant Cilgeran i jego wiecznie niezadowolony student, pan Rorty Pragmaticbuck. Jak można domyślić się po nazwisku, ten drugi to niziołek. Nasi weseli kompani przeżywają szereg przygód, z których każda związana jest z grantem badawczym, zadaniem zleconym przez rektora, podróżą na konferencję i tak dalej. Do myślenia daje także fakt, że największą nagrodą dla dzielnego Cilgerana są… zaświadczenia do stypendium. Mimo tego bohaterowie napotykają na swojej drodze trudności, których nie powstydziłby się sam Geralt z Rivii.
Mało, ale treściwie
Minus? Książka jest krótka. Plus? Pełna treści od pierwszej do ostatniej strony. Można stąd czerpać nawiązania do kultury popularnej pełnymi garściami! Każdy miłośnik popkultury nie będzie w stanie odkleić uśmiechu ze swojej twarzy, zauważając kolejne mrugnięcia autora do odbiorcy. Krótka wyprawa do Narnii? Proszę bardzo! A może zastosowanie wiedźmińskiego prawa niespodzianki w praktyce? Jasne, dlaczego by nie! Oprócz tych literackich nawiązań trafne odbicie rzeczywistości zauważą wszyscy związani w jakiś sposób ze środowiskiem akademickim. Bezsens składania wniosków grantowych czy wieczna gonitwa za zaświadczeniami idealnie oddają funkcjonowanie polskich uczelni – zarówno z perspektywy studenta, jak i pracownika naukowego. Łukasz Kucharczyk umiejętnie oraz w zabawny sposób pokazał to, co na co dzień sprawia, że mamy ochotę rwać sobie włosy z głowy.
Swoboda narracyjna
Fabuła jest rozpisana z ogromną swadą. Swoboda narracji robi ogromne wrażenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest to debiut autora. Każdy rozdział rozpoczyna zestaw cytatów, które mogą być wskazówką, o czym będzie traktować nadchodząca historia. Przykład? Fragment utworu Lovecrafta zapowiada, że czeka nas etap o zabarwieniu horroru. Japoński wiersz pozwala się domyślić, że na bohaterów będzie czekał właśnie potwór z mitologii tego kraju. Delikatna gra z odbiorcą, a zarazem dowód na obycie pisarza. Co więcej, taki zabieg może być zachętą dla czytelników do zgłębienia przytaczanych przez autora dzieł literatury.
Artystyczna oprawa
Niesamowicie spodobała mi się okładka, przygotowana przez Joannę Glenszczyk (ilustracje). Przede wszystkim widać po niej, że artystka zapoznała się z materiałem źródłowym, co niestety nie zawsze jest tak oczywiste. Tutaj jednak otrzymujemy oprawę bardzo ładną i ściśle związaną z treścią książki. Niestety, w środku natknąłem się na kilka chochlików drukarskich i pojedyncze literówki. Nie psują one oczywiście w żaden sposób odbioru powieści, warto jednak na przyszłość zadbać o usunięcie tych lekkich niedociągnięć.
Ukłon dla popkultury
Granty i smoki to trafna parodia wszelkich powieści fantastycznych, które pojawiły się do tej pory w świadomości odbiorców. Jakby tego było mało, książka to także satyra na temat życia akademickiego i jego codziennych absurdów. Ogromny szacunek dla autora za pomysł, kreatywność oraz nienaganne wykonanie. Czekam na więcej, tutaj bowiem jest nieco za krótko – odczuwam niedosyt!