Dobre złego początki
Bradley Jay Anderson był amerykańskim rysownikiem i twórcą komiksu pt. Marmaduke. Jego prace, powstające od 1954 roku, zostały wyróżnione nagrodą National Cartoonists Society Newspaper Panel Cartoon Award (1978). Obecnie w Jamestown, rodzinnym mieście artysty, możemy odwiedzić studio Andersona, gdzie znajduje się oryginalna deska kreślarska oraz inne historyczne materiały. Ponadto rok po śmierci rysownika, w 2016 roku, w Portland wzniesiony został pomnik Marmaduke’a i jego twórcy. Jego autorski pomysł na psa sprzedał się z sukcesem i pozostaje w pamięci fanów. Najnowszy film – Pies w rozmiarze XXL – to ukłon w jego stronę, Marmaduke powraca jednak niepotrzebnie. Niech zapowiedzią tego, co opisałam w recenzji, będzie fakt, że za granicą recenzowaną animację możecie obejrzeć wyłącznie na Netflixie.
Wyszczekany Marmaduke, i wszystko jasne!
Tytułowy bohater (Cezary Pazura) to naprawdę duży zwierz. Pozostaje on pod opieką rodziny Winslowów, która okazuje mu wiele miłości i troski. Wolny czas spędza on na wygłupach (ogólnie – rujnując dom, raniąc ludzi i robiąc bałagan…), które prowadzą go do pewnego, dobrze rokującego sukcesu! Kiedy seria jego fikołków trafia do internetu, Marmaduke szybko zyskuje bowiem na popularności. Ponadto zaczyna się nim interesować światowej sławy treser – Czarek Owczarek (Przemysław Glapiński), któremu chyba naprawdę zależy na nauczeniu czworonoga akrobatycznych sztuczek i, co może bardziej istotne, żelaznej dyscypliny. Rodzina, z psem na czele, staje więc przed ogromnym wyzwaniem – muszą odnaleźć się w świecie pokazów psów rasowych, konsekwentnie wspierając swojego pupila.
W świecie absurdów
Wątpliwości budzi już tytuł animacji. Marmaduke to pewna marka własna – Anderson publikował swoje paski komiksowe już w latach 50.! W mojej opinii wysilanie się i wymyślanie oryginalnego tytułu to zupełnie niepotrzebny zabieg (oryginalnie, nie zaskoczę Was – tytuł to Marmaduke). Ponadto w opisie dystrybutora czytamy, że wielkość Marmaduke’a, doga niemieckiego, „wykracza poza rozmiary standardowej kanapy”. Pozornie nie sposób się z tym nie zgodzić, jednak w trakcie seansu nabieramy wątpliwości – widzimy bowiem, jak tytułowy zwierz leniuchuje na kanapie, podczas gdy jego kończyny nawet nie wystają poza jej obręb. Kolejne wątpliwości dotyczy marnej fabuły – jest ona nie dość, że nudnawa, to wyjątkowo niesmaczna (Marmaduke okazuje się nie tylko niesforny, ale i obrzydliwy). Moje największe wątpliwości budzi scena ucieczki czworonoga (jeśli oglądaliście Forresta Gumpa, to w Psie w rozmiarze XXL zobaczycie coś podobnego, tylko z psiej perspektywy). Graficznie – nie lepiej. Wystarczy zobaczyć zwiastun, aby upewnić się, że nie chcemy, naprawdę bardzo nie chcemy oglądać tej animacji. Postaci, krajobrazy, obiekty wyglądają nierealnie, a brak płynności męczy oczy widza. Można mieć wrażenie, że animacja Marka A. Z. Dippé’a i Byrona Kavanagha została wyprodukowana dla idei: „dzieci i tak namówią rodziców na pójście do kina”. Nie zdziwcie się jednak, jeśli w trakcie seansu najmłodsi poproszą opiekunów o wyjście z kina.
Strata czasu
Pomysł na animację nie był (bardzo) zły. Marmaduke to nieco niezdarny pies w rozmiarze XXL wypadający – na tle innych psich bohaterów – barwnie i ciekawie, ale w kontekście samej animacji nie ma to żadnego znaczenia. Dialogi, na których budowana jest fabuła, są zwyczajnie nieudane i – co gorsza – homofobiczne. Nie dziwi więc, że zupełnie nie śmieszą – ani małych, ani dużych. Polska wersja dubbingu wyreżyserowana została przez Macieja Kosmalę (Asteriks i Obeliks: Tajemnica magicznego wywaru, Agent Kot, Playmobil Film), za dialogi odpowiada natomiast Piotr Cieński (O czym dzisiaj marzą zwierzęta, Guliwer, Lena i Śnieżek, Zając Max: Misja Pisanka) – nic więc nie wskazywało na opisane usterki. Również występy aktorów budzą moje wątpliwości – albo Marmaduke jest takim cynikiem, albo nikt nie powiedział aktorom, że w swoich żartach brzmią niewiarygodnie. Szkoda, bo animacja zapowiadała się naprawdę dobrze.