Żyjemy w niesamowicie dobrych czasach dla fanów komiksu. Każdego miesiąca wydawane są dziesiątki (setki?) tytułów. Za sprawą tej klęski urodzaju zbieranie wszystkiego przestało być możliwe. A mimo to przewidywane przez niektórych „pęknięcie bańki” (przerost popytu nad podażą) jakoś wciąż nie może się ziścić. Co więcej, na scenę wchodzą nowi gracze.
Przykładem tego jest Amber, czyli jedno z największych wydawnictw książkowych w Polsce. Choć ten konkretny przypadek to powrót tego podmiotu do świata komiksu – i to kolejny, bo wydawca robi sobie kilkuletnie przerwy pomiędzy publikowanymi przez siebie tytułami. Wprawdzie nie było mi dane zapoznać się z wcześniejszymi dokonaniami Amberu osobiście, ale wieść gminna niesie, że wydawane przezeń tytuły były fatalne pod względem edytorskim. Czy zatem wydawnictwo, nauczone na własnych błędach, przygotowało się tym razem lepiej? A guzik!
Rewolucja jest kobietą
Główny trzon komiksu toczy się w 2843 roku na skolonizowanym księżycu Avalon. Mieszkająca tam ludność zmaga się ze skutkami upadku „reżimu Malory”: brakiem żywności i wszechobecną biedą. Śledztwa w sprawie przeszłości dyktatora podejmuje się Croger Babb, którego dziennikarska sława już dawno podupadła. Udaje mu się dotrzeć do pamiętników Mai Reveron – postaci obecnie nikomu nieznanej, a jednocześnie niezwykle ważnej dla początków rewolucji. Retrospekcje stanowią drugą, równie ważną, część komiksu. Wszystko zaczęło się czterdzieści lat wcześniej od ucieczki z obozu pracy, w której brali udział Maia i jej kuzyn, późniejszy despota, Arthur McBride.
Choć akcja toczy się w XXIX wieku, to twórcy komiksu, małżeństwo Corinna Bechko i Gabriel Hardman, bardzo ostrożnie podchodzą do fantastycznonaukowych aspektów. Wprawdzie gdzieniegdzie pojawiają się statki kosmiczne, a akcja toczy się na odległym księżycu, jednak poza tym świat przedstawiony niespecjalnie różni się od obecnie nam znanego. Szczególnie że brak tutaj jakichkolwiek niespotykanych dzisiaj technologii, które miałyby wpływ na fabułę. Tak naprawdę historia stanowi solidny thriller szpiegowski i wystarczyłoby tylko kilka drobnych zmian, by całkowicie pozbyć się elementów SF. Autorzy skąpią także informacji odnośnie do szerszego kontekstu społeczno-politycznego dla ludzkości żyjącej kilkaset lat od teraz. Jak rzadko zabrakło mi tutaj ekspozycji.
Quo Vadis, Amber?
Zastanawiająca jest decyzja Amberu, by w ogóle wydać ten tytuł. Seria rzekomo miała zamknąć się w trzydziestu-pięćdziesięciu zeszytach, jak potwierdzali sami twórcy w wywiadach. Rzekomo, gdyż w USA pojawiło się dopiero piętnaście z nich, a ostatni… w 2016 roku. Od tego czasu Niewiedzialna Republika jest na bezterminowej przerwie, a wyszukiwanie w Google pokazuje, że ostatni raz Bechko i Hardman wypowiadali się na jej temat w 2018 roku. Gdyby tytuł miał bardziej epizodyczny format (jak np. Lady Killer od Scream Comics, które trawi podobny problem porzucenia), nie byłoby to aż takim kłopotem, lecz twórcy zdecydowali się na ciągłość historii. Polski czytelnik zatem dostaje komiks, który nie dojdzie nawet do połowy pierwotnie zaplanowanych wydarzeń. Czym zatem był podyktowany wybór tej konkretnie pozycji?
Tak mi szaro
Rysunki autorstwa Hardmana wypadają bardzo dobrze. Realistyczna kreska pasuje do thrillerowej zawartości. Zastosowana kolorystyka kadrów jest dość monotonna, operująca głównie szarością i spranymi barwami, co doskonale pasuje do surowości świata przedstawionego. Trochę szkoda, że zarówno wydarzenia z głównej linii czasu, jak i retrospekcje potraktowane są w jednakowym stylu graficznym przez co różnią się tylko barwami – najwidoczniej jednym z edyktów dyktatora było wypranie rzeczywistości z nasyconych kolorów. Lubię tytuły, w których artyści bardziej eksperymentują na tym polu, a tutaj próżno tego szukać.
Dymkowa masakra
Legenda Niewidzialnej Republiki dotarła do mnie, zanim jeszcze otrzymałem egzemplarz do recenzji. W polskim komiksowie głośno było o tym, jak słabo pod względem edytorskim wypada ta publikacja. A wszystko rozbija się tu o liternictwo. Ten techniczny aspekt komiksu zazwyczaj jest dla mnie niewidzialny, chyba że wykonano go źle – a Amber zadbał o to, by błędy kłuły w oczy. Tekst miejscami ledwie mieści się w dymkach, gdzie indziej umieszczono go za wysoko i pozostawia dużo światła u dołu. W jednym przypadku linia dialogu pojawia się w jednym ciągu, pomimo że dymek jest podwójny. Na szczęście nikt nie zdecydował się tutaj na użycie fontu Comic Sans, zwłaszcza że inny tytuł Amberu, Elf Quest, właśnie królową czcionek stoi.
Fakt, że przez lata wydawnictwo nie zmieniło podejścia do liternictwa, jest zatrważający. Szczególnie że dzisiejszy rynek komiksu znacznie się powiększył, grupy komiksowe liczą tysiące służących radą uczestników i są też osoby specjalizujące się we wpisywaniu słów w chmurki (kudos dla mistrzowskiej roboty Dymkołamaczy). Szkoda tym bardziej, gdyż Republikę wydano w sporym formacie i twardej okładce.
Niekochana
Dziwny to tytuł. Niby pierwszy tom Niewidzialnej Reubpliki stanowi bardzo solidny wstęp do thrillera o początkach krwawej rewolucji. Ciężko jest jednak zapomnieć twórcom porzucenie swojego „dziecka” lata temu, a fatalne liternictwo od Amberu tylko pogarsza efekt. Nie jestem pewien, czy czuję się odpowiednio zachęcony, by sięgnąć po pozostałe dwa tomy.