Wyobraź sobie, że jesteś kulką o imieniu Baller. Życie w takiej postaci nie powinno być raczej skomplikowane, prawda? A tu niespodzianka! Jesteś bowiem kulką w świecie samych kwadratów i jedyną szansą na polepszenie twojej sytuacji jest toczenie bitew na arenie gladiatorów.
Szukam gry; wiem, że powinna być na więcej osób…
Moje wybory gamingowe są dość proste. Wystarczy, że w zapowiedzi widzę akceptowalną grafikę oraz opcję multiplayer i już jestem całkiem zainteresowana. W tym przypadku również te dwa elementy spowodowały, iż zdecydowałam się sięgnąć po Cubers: Arena. Gra ta wydana przez Teyon (odpowiedzialnego za np. Terminator Resistance) dostępna jest na PS4, PC, SWITCH i XONE, ja zapoznałam się z nią na „pleju”.
Historia bez historii
Tak naprawdę fabułę Cubers: Arena streściłam wam już w pierwszym akapicie. Nie ma bowiem w niej totalnie nic więcej. Podczas rozgrywek nie pojawiają się nawet żadne scenki ani dialogi, więc jeśli ktoś lubuje się w opowieściach, to tutaj srogo się zawiedzie. Czy działa to jednak na niekorzyść samej gry? Trudno stwierdzić. Jej celem nie było raczej przedstawienie konkretnej historii, tylko dostarczenie rozrywki przez systematyczne ciachanie kolejnych przeciwników.
Dawaj! Bij! Morduj!
Rozgrywka jest niezwykle prosta. Jako Baller musisz się bić na arenie, jednak by robić to skutecznie, musisz inwestować w swój rozwój. W tym celu poruszasz się po wiosce, będącej równocześnie menu gry. Masz w niej możliwość odwiedzenia maga, u którego łączy się specjalne kryształy z posiadanym ekwipunkiem, handlarza zaopatrującego nas w wyposażenie (oczywiście za odpowiednią kwotę), nauczyciela powiązanego z nabywaniem nowych umiejętności i, oczywiście, strażnika wioski wpuszczającego nas na areny.
Niby mało, a jednak dużo
Mimo iż fabularnie niewiele się w tej produkcji dzieje, gracz ma trochę zadań do wykonania. Główna postać jest na starcie dość kiepska, a żeby ją rozwinąć, potrzebujemy kasy zdobywanej poprzez potyczki na arenie. Musimy więc bić się, zbierać pieniądze i poprawiać swoje „staty” oraz skille. Kombinacji i możliwości wyboru, czy to broni, czy umiejętności, jest na szczęście całkiem sporo. Z kolei aren w całej rozgrywce jest 4, więc także otoczenie co jakiś czas delikatnie się zmienia. Wraz z kolejnymi wygranymi nasza postać zdobywa wyższe rangi oraz odblokowuje kolejne elementy ekwipunku, więc stopniowo staje się silniejsza i szybciej pokonuje przeciwników (których na planszach pojawia się wielu).
Ej, ja jednak nie chcę być czempionem
Niestety brzmi to interesująco wyłącznie w opisie, gdyż wrażenie nowości szybko mija, a powtarzalność zadań zwyczajnie nudzi. Także z założenia chwytliwe opcje multi w co-opie czy też mini gry nie ratują tego tytułu na tyle, bym chciała go każdemu polecić (aczkolwiek mini gierki mogą się sprawdzić podczas spotkania ze znajomymi). Skojarzenie, które mi się nasunęło w przypadku owego tytułu, to gry mobilne, gdyż prostota sterowania i wygląd rozgrywki jest jak dla mnie idealny na telefon. W Internecie doczytałam, że podobno tytuł ten kierowany jest do młodszych odbiorców – może tak jest, jednak nadal nie uzasadnia to faktu, iż zwyczajnie nie zachwyca i nuży.
Panie, nic nie słychać!
Kończąc, kilka słów o grafice i muzyce. Ścieżki dźwiękowej praktycznie tutaj nie ma. Ot, od czasu do czasu odgłosy z rozgrywki. Z kolei warstwa wizualna jest akceptowalna. Nie mam do czego się przyczepić, gdyż w tym przypadku również nie wiem, czego miałabym wymagać od kulek i kwadratów. Jedynym elementem, który mi bardzo przeszkadzał, była zbyt ciemna kolorystyka aren, ponieważ momentami miałam problemy z dojrzeniem, gdzie jestem i co się w sumie dzieje.
Kulka z areny wraca na tarczy
Ta gra może się podobać komuś, kto szuka tytułu nieskomplikowanego z opcją co-op i mini gierkami, by odpalić w pięciominutowej przerwie od jakiegoś większego zadania (sądze, że mogłaby się sprawdzić np. w chill roomach w software house’ach lub korpo!). Mnie do gustu nie przypadła i, szczerze mówiąc, trochę się przy niej zmęczyłam.