Ze Śmiercią mu do twarzy
Tom ten bardziej niż poprzednie stanowi jakąś całość. Fabuła nie ma wielu luk i wiedzie nas od jednej przygody najemnika z nawijką do drugiej. A w jakich to sytuacjach spotykamy naszego milusińskiego? Zaczynamy od wątku Ajaxa i romansu ze Śmiercią. Wade przypomina sobie laboratorium, w którym powstał, swoich kumpli stamtąd i główne nemezis, a także niespodziewaną miłość. Dalej, po dość dramatycznym rozwiązaniu kwestii Ajaxa przechodzimy do krótkiego wątku z Cable’em i X-Force. O dziwo, zamiast się lać panowie toczą bardzo ciekawą dysputę i próbują się zrozumieć. Kolejnym i ostatnim wątkiem w tym komiksie jest przepowiednia, wedle której Deadpool ma okazać się zbawcą świata – Mitrą. To bodaj najciekawsza historia z tego zbioru. Ma tak wiele elementów humorystycznych i niekiedy też poważnych, że nie sposób jej nie zapamiętać. Zwłaszcza wątek z Monte Carlo. Ogólnie fabularnie tom ten stoi o niebo wyżej od poprzednich, za co daję plus.
Kapitan Ameryka i jego tajemne związki
Na kartach tego utworu przewija się całe mrowie postaci. Większość znamy z poprzednich tomów i innych serii. Mimo to warto o dwójce z nich wspomnieć. Do najważniejszych należy Kapitan Ameryka. Pojawia się na moment, tylko po to, by chwilowo zastąpić Deadpoola w roli Mitry, ale jego obecność znacznie zmienia obraz historii. Nie mniej istotną postacią jest Al – współlokatorka i więzień Wade’a. Jej wątek tutaj został rozbudowany do naprawdę pokaźnych rozmiarów. Dodatkowo wychodzi na jaw, że ona i Steve Rogers mają wspólną przeszłość. Ogółem postaci zostały napisane znacznie lepiej niż w poprzednich odsłonach. Nawet protagonista jawi się inaczej. To i dość logiczna fabuła sprawiają, że czytało mi się ten komiks naprawdę świetnie. Uśmiałem się, a jednocześnie bawiłem dopracowanymi dialogami i licznymi nawiązaniami do popkultury, jak chociażby wspomniane wyżej Monte Carlo i to, co zrobił tam z Deadpoolem Monty – prekognita pracujący dla kosmicznej agencji.
Graficznie lepiej, ale nadal źle
Tak jak w poprzednich tomach, największą wadą tego utworu jest grafika. Kreska strasznie się zestarzała, a kolory wciąż biją po oczach. Wizualna część znacząco obniża notę końcową. Niby klasyka, ale myślę, że nawet dwadzieścia lat temu byli bardziej utalentowani rysownicy. Część czwarta przygód Deadpoola to kolejny komiks Marvela, który utrzymuje moje przekonanie o cukierkowości uniwersum. Właśnie taka kolorystyka plansz do tego mnie nakłoniła. Deadpoolowi należałby się porządny lifting. Jedynie na plus wypada tłumaczenie. Widać, że przyłożono się do tego. I za to daję kolejnego plusa.
Podsumowując, Deadpool Classic #4 to komiks, z którym warto się zapoznać, ale tylko dla fabuły. Grafika nie ucieszy oka, a wręcz odrzuci. Szkoda. Można było lepiej, a tak wyszedł tylko średni utwór.