Są książki, na które czekamy, w szczególności, gdy akcja powieści rozgrywa się na naszym rodzimym gruncie i tyczy się najważniejszego polskiego miasta – Warszawy. Takim tytułem okazał się utwór Achromatopsja Artura Chmielewskiego, trzeba jednak zaznaczyć, iż pierwszą książką z uniwersum Metro 2033 osadzoną w polskich realiach była napisana dużo wcześniej Dzielnica Obiecana Pawła Majki, której miejsce akcji to Kraków, dokładniej Nowa Huta. Dlatego też w tej recenzji nie raz odniosę się do obu tytułów i je porównam. Najbardziej oczywista różnica pomiędzy miastami to fakt, iż Kraków nie posiada metra, natomiast Warszawa tak, a jak długie ono jest, wie zapewne każdy z was. Pamiętam nawet, jak żartowano sobie przy okazji premiery gry Metro 2033, że gdyby akcja rozgrywała się w warszawskim metrze, to gameplay byłby strasznie liniowy.
Zacząć wypadałoby od fabuły, a ta, jak to w publikacjach z uniwersum Metro 2033 bywa, jest na początku bardzo przewidywalna, by potem rozwinąć się w nieprawdopodobną historię pełną przygód. Przez przewidywalność rozumiem, iż w każdym tytule z tego świata, jak i w pierwowzorze napisanym przez Dmitrija Glukhovsyego, mieszkańcy metra napotykają na niespotykane wcześniej problemy, a protagoniści lądują w centrum wydarzeń. Początkowe oczywistości fabularne nie są jednak minusem, a plusem, czuć w tych bolączkach wspólnot klimat pierwszych dwóch Falloutów, gdzie wyprawa mająca na celu uratowanie społeczności zamienia się w walkę o życie.
Warto wspomnieć, iż w omawianej pozycji warunki polityczne pomiędzy poszczególnymi stacjami są nam przedstawiane na bieżąco, a jako że stacji warszawskiego metra mamy jak na lekarstwo oraz przez to, iż większość z nich znamy ,w trakcie czytania może się zdarzyć, że ani razu nie zajrzymy do mapy świata znajdującej się na ostatniej stronie, a i tak będziemy zorientowani w sytuacji, co w mojej ocenie stanowi zaletę. W oryginalnym Metrze co kilka stron zaglądałem do wspomnianej mapy, aby zorientować się, w jakim miejscu dzieje się akcja. Niektórzy może to lubią, ja natomiast nie znoszę odrywać się od lektury. Wszystkie powyższe fakty powodują, iż książkę studiuje się bardzo szybko, nie nudząc się przy niej, zapoznanie się z historią od początku do końca zajęło mi jakieś pięć godzin spokojnego czytania, co w dobie ciągłego braku czasu stanowi plus.
Zaczytując się Achromatopsją, nieraz uśmiechnąłem się też pod nosem, powodem były smaczki związane z naszymi polskimi realiami, jak i komentarz autora na temat pewnych grup społecznych (przykładowo: jedna z głównych postaci ma na imię Sebastian, ale prosi, aby mówić mu Seba, pochodzi ze stacji, gdzie rządzi siła, a wszyscy są ogoleni na łyso. Swoją drogą, postać ta nie ma łatwo, tak samo zresztą jak samozwańczy ksiądz, który pod przykrywką duchowieństwa prowadzi na stacji największy dom publiczny). Autor w bardzo mocny i bezpośredni sposób obnaża najgorsze cechy bohaterów, przez co tytuł nie powinien być czytany przez młodszych odbiorców, w pozycji znajduję się bowiem wiele wulgaryzmów oraz ordynarnych zachowań, jest to kolejna różnica względem Dzielnicy Obiecanej, która w mojej ocenie była historią dosyć grzeczną i dla każdego odbiorcy. Dużą różnicę pomiędzy książkami czuć w momentach, gdy pojawiają się zmutowane zwierzęta, Achromatopsja pokazuje nam obraz Warszawy, w gdzie nierozważne wyjście z metra na dystans większy niż sto metrów od stacji kończy się rychłą śmiercią denata za sprawą latających mutantów, „Kotków”, „Niedźwiedziopsów” czy zmutowanych karaluchów, natomiast historia osadzona w Nowej Hucie przedstawia nam zaledwie obraz jednomyślnych ptaków i bezpańskich psów, ma to odzwierciedlenie w znaczeniu stalkerów w obu powieściach, Kraków przy Warszawie to spacerniak.
Jako że w życiu, tak jak w Metrze, nie jest kolorowo, pora opisać kilka elementów, które mi się nie podobały. Na samym początku sprawa nieco kontrowersyjna, otóż nie czułem w polskim „przedstawicielu” uniwersum oryginalnego klimatu Metra, Rosjanie, jako nacja, mają bardzo specyficzne podejście zarówno do tematyki sf, jak i do postapo, w ich książkach przeplata się wiele motywów filozoficznych i religijnych, sami Rusini mówią o sobie, iż są narodem „dumającym” i to czuć, porównując rodzime pozycje do tych pisanych przez autorów znad Wołgi. Owszem, w dialogach polskiego Metra znajdziemy kontemplacje na temat ludzkiej natury i tego, jak doszło do końca świata, który dzisiaj znamy, metro dla Polaków jest tymczasem tylko fizyczną pułapka i przymusowym schronieniem, Rosjanie natomiast często wprowadzają w swoich tytułach pojęcie metra jako żywego organizmu, według nich ono żyje, oddycha, potrafi być czymś magicznym, czego jego mieszkańcy nie potrafią pojąć. Deficyt wschodniej filozofii jest odczuwalny, rozumiem też że dla wielu odbiorców nie będzie stanowiło to problemu, jednak osoba, która czytała wcześniej dzieła rosyjskich pisarzy, wychwyci różnice bardzo szybko, a uczucie niedoboru elementu będzie towarzyszyć mu przez całą historię.
Kolejną rzeczą jest zakończenie, nie będę spoilerował, ale Achromatopsja podtrzymuje tradycję otwartych zakończeń znaną z innych tytułów osadzonych w świecie Metro 2033. Lubię, kiedy historia jest zamknięta w ramach jednego tytułu, oraz to, gdy wszystko kończy się happy endem, jednak takie rzeczy nie dzieją się w książkach z tego uniwersum, na końcu zawsze zostaję z niedosytem i kolejnymi pytaniami. Tak jest i w tym wypadku, zakończenie sprawia wrażenie, iż jeszcze nie raz usłyszymy o warszawskim metrze i perypetiach jego mieszkańców.
Podsumowując, Achromatopsja to bardzo dobra książka, w taki właśnie sposób wyobrażałem sobie postapokaliptyczną Warszawę, jak i jej mieszkańców, ani przez moment akcja tytułu nie pozwala nam się nudzić, czyta się go lekko. Pozycję tę mogę polecić każdemu, kto zaznajomił się z pierwowzorem w postaci Metra 2033 Dmitrija Glukhovsky’ego i chce rozpocząć przygodę z książkami osadzonymi w uniwersum Metro 2033.