Seria Fable jest z nami na rynku już od ponad dwunastu lat i trzeba przyznać, że dzieła Petera Molyneuxa to pozycje dość ciekawe, na swój sposób. Prościutkie erpegi akcji z kolorową oprawą, bajkową fabułą i prostym system przerysowanych wyborów (od skrajności do skrajności) wydają się idealnym wprowadzeniem młodszych graczy w świat gier fabularnych. Sprawę komplikuje jednak nieco specyficzne poczucie humoru, przejawiające się choćby w formie akcentów seksualnych takich jak prezerwatywy czy choroby weneryczne.
Równie dziwnie przedstawia się sama historia marki. W 2004 złotousty Peter wydał dzieło mające przyćmić jego wszystkie dotychczasowe „minięcia się z prawdą”. Trzeba przyznać, że choć Fable raziło nadmierną prostotą, zyskało uznanie krytyków oraz graczy, a do dziś jest po prostu całkiem przyjemnym tytułem. Niestety krówkę trzeba doić i wydany cztery lata sequel pomimo bycia smakowitym kąskiem dla fanów oryginału, ewidentnie obniżył loty. Doprowadziło to do powstania karykaturalnegoFable III. Powrót do niechlubnej formy Piotrusia kłamczuszka i odejście od resztek erpegowej formuły na rzecz przygodówki akcji niestety jakimś cudem sprzedały się całkiem nieźle. Na tyle, by wypuścić dwa bardzo wątpliwej jakości spin-offy, Heroes i kinectowe Journey. W międzyczasie Molyneux opuścił studio Lionhead (może to i dobrze), po czym zajął się w pełni autorskimi projektami. Na dziesięciolecie serii reszta ekipy i Microsoft postanowiły przypomnieć jej początki, wydając naprawdę udany remaster Fable: Anniversary. Wydawać by się mogło, że to idealny moment na pożegnanie z tytułem i zajęcie się innymi projektami. Oczywiście nic bardziej mylnego i niedługo potem zapowiedziano multiplayerową grę akcji Fable: Legends. Naturalnie coś poszło nie tak i w zeszłym roku anulowano projekt oraz rozwiązano rodzinne studio. Ja zaś chciałbym opowiedzieć o świeżo wydanej karciance Fable: Fortune. Albo o tym, jak ktoś znowu dał ciała…
Ale to już było
Bardzo możliwe, iż po odpaleniu Fortune naszym oczom ukaże się komunikat o błędzie wraz z crashem. Tak po prostu, na powitanie. Odrzucając żarty na bok, po przejściu samouczka i rozpoczynając pełnoprawną rozgrywkę, wszystko może wydać się lekko znajome. Co tu dużo mówić, mamy do czynienia z najzwyczajniejszą kalką rozwiązań z Hearthstone. Tym sposobem dwoje graczy z trzydziestoma punktami życia wystawia karty kolejnych stronników, by zbić punkty wroga do zera. Tradycyjnie gracz pomaga sobie kartami specjalnymi, a każdy wirtualny kartonik pobiera określoną ilość waluty ze zwiększającego się co turę skarbca ze złotem. Wszystko to już doskonale znamy. Cechą wyróżniającą grę na tle konkurencji miał być znany z głównej serii system moralności. Tym sposobem na początku rozgrywki gracz wybiera jedno z kilku dostępnych zadań. Po jego wykonaniu wybiera ścieżkę zła lub dobra. Złośliwi mogliby się zastanawiać czy mechanika ta jest równie trywialna i ma tak samo znikomy wpływ na rozgrywkę, jak w pełnoprawnych grach z cyklu. Będą jednak w błędzie, bo choć przez modyfikatory umiejętności postaci i bonusowe efekty części kart Fortune nie zyskuje nagle niesamowitej głębi, opcja ta pozwala na spore poszerzenie wachlarza taktyk.
Mogę także powiedzieć, że wirtualne kartoniki zostały całkiem nieźle zaprojektowane. Umiejętności prezentują się miejscami ciekawie, ale doskwierało mi uczucie złego balansu. Co by nie mówić, lootboxy sypią się dość często. Nikt nie powinien mieć więc problemu z relatywnie szybkim uzbieraniem talii pozwalającej na uczciwą rozgrywkę sieciową. Jednak talia to nie wszystko i szkoda, że twórcy nie udostępnili żadnej formy PVP dla świeżych graczy. Zatem każdy zostaje wrzucony na głęboką wodę. Natomiast miło słyszeć o crossplayu pecetowców z użytkownikami Xboxów. Dzięki temu oczywiście można liczyć na większe zagęszczenie serwerów i w konsekwencji krótszy czas oczekiwania na rozpoczęcie gry. To dość ciekawe posunięcie w obliczu niewydania na Steam odświeżonego Age of Empires, a więc innej znanej gry Microsoftu. Da się? Da się! Choć w mojej opinii format gry najbardziej pasuje do urządzeń mobilnych, taka wersja również powinna się ukazać.
Fable: Fortune wyróżnia się na tle konkurencji postawieniem także na casualowego gracza, którego stresuje rozgrywka kompetytywna. Przewidziano bowiem tryb kooperacji, w którym dwóch graczy mierzy się ze sztuczną inteligencję. Tak, Gwint i Hearthstone też miały taką formę zabawy, ale były to jedynie czasowe wydarzenia. Tu najwyraźniej współpraca ma być stałym elementem. Szkoda tylko, że nie zbalansowano najlepiej tego trybu. W większości przypadków wspólnymi siłami wygrywa się dość łatwo. Z drugiej strony jeśli twórcy celują tym zagraniem w niedzielnych graczy, to może ma to jakiś sens. Trudno natomiast zrozumieć bardzo uproszczoną formę komunikacji, która dodatkowo często się glitchuje i po prostu nie działa.
Wszystko to daje nam obraz dość generycznej i nieodkrywczej, ale całkiem przyjemnej karcianki. Ot, kolejny gracz na rynku, który może się utrzymać dłużej lub niebawem stracić wielu użytkowników. Jak można się domyślić, jest tylko jedno, poważne „ale”…
Cóż za techniczny bubel!
Fable: Fortune jest najzwyczajniej w świecie niedorobioną produkcją, która za nic nie powinna była opuścić wczesnego dostępu Steama. O ile crash przy starcie to tylko niemiłe powitanie, o tyle komunikat o błędzie i restart w trakcie rozgrywki (jak można domyślić, kończy się dla nas przegraną) jest rzeczą wybitnie frustrującą. Co więcej to nie żadne okazjonalne usterki. W trakcie dwugodzinnej sesji tytuł potrafił się wysypać 3-4 razy. Mówimy oczywiście o sprzęcie spokojnie spełniającym bardzo niskie wymagania. Problemy występują niezależnie od ustawień. Do tego przy rozpoczęciu meczu gracz może zostać uraczony ścinkami, bo dlaczego nie? Raz wystąpią, raz nie. Gra jest pełna także innych pomniejszych glitchy interfejsu i animacji. Pomimo wydania w ostatnim czasie patcha 1.1 nic się nie zmieniło. Łatka poprawiła jedynie balans.
Braki widać także w zawartości. Celowo nie wspomniałem wcześniej o trybie fabularnym Heroic Tales. Obecnie jest wyłącznie namiastką czegoś, co jeszcze nie powstało. Z sześciu dostępnych normalnie postaci grywalne są jedynie trzy. Mało tego, sama fabuła najprawdopodobniej wciąż się tworzy. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że przed każdą z sześciu walk składających się na kampanię postaci gracz widzi jedynie kilka zdań tekstu (w dodatku niezbyt porywającego). Same poziomy to z kolei najzwyczajniejsza gra z botami z tylko minimalnymi modyfikatorami.
Ładne to i nieźle brzmi
W kwestii grafiki trudno coś zarzucić Fable: Fortune. To po prostu dobrze wykonana rzemieślnicza robota. Odpowiednio oddano bajkową stylistykę, karty zostały ładnie namalowane, a animacje są pocieszenie przerysowane. Nie ma tu jednak nic, co powodowałoby jakikolwiek zachwyt. Podobnie ma się sprawa z muzyką. Jakoś sobie brzmi, ale nigdy nie zwracałem na nią szczególnej uwagi i wątpię czy zauważyłbym jej brak. Raczej nie wyobrażam sobie, by ktoś chciałby słuchać soundtracku w wolnym czasie. Efekty dźwiękowe to także nic więcej niż tylko poprawny zestaw odgłosów dopasowanych do akcji
Warto? Może kiedyś…
Fable: Fortune miało potencjał, by zostać kolejną, podobną do innych grą karcianą, której główna siła ma się opierać na znanej marce. Niestety w obecnej formie jest jedynie rozczarowującym półproduktem, pełnym błędów. Polecić ją mogę jedynie najzagorzalszym fanom, którzy MUSZĄ zagrać we wszystko z Fable w tytule. Mam jednak nadzieję, że z czasem niedociągnięcia zostaną poprawione i będę mógł kiedyś wystawić wyższą ocenę. Na razie jednak wracam do Gwinta, który wnosi coś świeżego, a dodatkowo ciągle ewoluuje.