Kolejna zima na skutym lodem statku. Nadzieja gaśnie równie szybko, jak słońce w tej części świata. Członkowie twojej załogi powoli przestają przypominać ludzi, z którymi wyruszyłeś na wyprawę wiele miesięcy temu. Powoli też przestają zachowywać się, jak dawniej. Desperacja i groza wyganiają was w końcu z okrętów. Wprost na mroźne pustkowie, gdzie przez dziesiątki mil nie napotkacie żywej duszy. Ktoś musi przeżyć.
W dobie kiedy możemy wybierać spośród kilkuset mniej lub bardziej udanych seriali, Terror jest produkcją, której twórcy zadali sobie naprawdę dużo trudu, by przez cały sezon trzymać widzów w napięciu. I to w sytuacji, gdy historia oczekiwania na odwilż nie sprzyja zwrotom akcji, a fabuła jest największym spoilerem, a my od początku wiemy, że wszyscy i tak będą martwi.
Ostatni człowiek na mroźnym pustkowiu
W poprzedniej recenzji chwaliłam aktorów, którzy wcielali się w dowódców i ci do samego końca nie zawiedli. Ale ta produkcja to nie tylko znane nazwiska w głównych rolach. Terror jest pełen subtelnych, ukrytych na drugim planie, wątków, w które widz angażuje się mimowolnie. Aktorzy — od Paula Ready’ego w roli doktora Goodsira i świetnego Iana Harta jako Thomasa Blanky’ego po Trystana Gravelle’a jako pana Collinsa — sprawili, że przywiązałam się do tych bohaterów. I chociaż na śmierć części z nich — poruczników Jopsona i Little’a oraz kapitana Fitzjamesa — było naprawdę trudno patrzeć, to innym udało pożegnać się ze światem na swoich warunkach, co także robiło wrażenie.
W drugiej połowie sezonu załoga wydostała się z kry, dzięki czemu nie musieliśmy już oglądać tak wielu planów zdjęciowych ze sztucznym lodem. I chociaż plener — kamieniste podłoże jak okiem sięgnąć, a do tego brudne, zniszczone namioty — nie zachwyca, to produkcja nadrabia w innych aspektach. Przyznam, że nie widziałam nigdy tak pięknie nakręconej sceny z szubienicą jako centralnym elementem, co jest w pewnym sensie idealnym podsumowaniem całego serialu. Do tego dochodziła jeszcze muzyka wzbudzająca niepokój w takim samym stopniu, jak wydarzenia, którym towarzyszyła. Ale uwaga — nie jest to ścieżka dźwiękowa, którą można potem puścić sobie na Spotify jako tło do pisania, spotkania ze znajomymi, czy lektury książki. Chyba że lubicie spędzać swoje wolne chwile w poczuciu dyskomfortu i grozy.
Bestia, której nie można… wykreślić
Przyznaję, że pojawienie się Tuunbaqa — czyli demona w skórze niedźwiedzia polarnego, wywodzącego się z mitologii inuickiej — rozczarowało mnie. I to właściwie nie dlatego, że wyglądał kiepsko, ale dlatego że był… zbędny. Dlaczego cały serial nie opierał się tylko na grupie Brytyjczyków, pewnych potęgi swoich okrętów i oficerów, podejmujących często decyzje wbrew rozsądkowi? Do przejścia od serii przygodowej do horroru wystarczyłaby skrajna desperacja, arogancja białego człowieka, który nosi bawełnianą bieliznę zamiast futer i skór, oraz zła strona jego natury.
Tuunbaq pojawiał się zwykle na kilka chwil, a następnie znikał we mgle, a ja zapominałam, że w ogóle jest częścią tej historii. Motyw pożerania dusz nie został należycie rozwinięty, a zaledwie wspomniany w trzech scenach, a to miało wpływ na mój odbiór ostatecznej konfrontacji. Walka, w której zostaje on pokonany, była tak chaotyczna i pochopna, że gdyby nie przeraźliwie realistyczna i ponura scena w ostatnim obozie, uznałabym finał za dosyć słaby w porównaniu z resztą sezonu.
Tu wszyscy jesteśmy martwi
Jest jedna rzecz, która prawdopodobnie będzie kołatała się wszystkim z tyłu głowy podczas seansu — Erebus, Terror oraz ich załogi zostały na Archipelagu Arktycznym. Nie napotkały mitycznej bestii pod postacią niedźwiedzia polarnego i nikt z marynarzy prawdopodobnie nie prowadził tych niesamowitych dialogów o ambicjach, idealizmie i ludzkiej naturze. Ale ktoś spośród tych ludzi naprawdę stwierdził, że na łodzie należy zapakować kryształowe kieliszki i biurko zamiast wody pitnej. Ktoś inny, po latach jedzenia zatrutego ołowiem prowiantu, stracił zmysły i przyczepiał do twarzy łańcuszki od kieszonkowych zegarków. Od głównej grupy na pewno odłączały się mniejsze, a padłych po drodze towarzyszy po prostu zostawiano na słońcu i mrozie. Wielu marynarzy zmarło w okrutnych męczarniach, inni zwrócili się ku kanibalizmowi, a w tym czasie brytyjscy oficerowie w Londynie kręcili nosami na propozycję wysłania ekipy ratunkowej. Na to wszystko znaleziono dowody, zebrano zeznania mieszkających w tamtych rejonach Inuitów. Ci ludzie naprawdę istnieli i umarli. Być może znaleźli się wśród nich prawdziwi pragmatycy i dranie, jak przypisał im to w swojej powieści Dan Simmons, ale tego się już nie dowiemy.
To wszystko twórcy Terroru podali nam jak na dłoni lub ukryli tak, byśmy musieli się dopatrywać szczegółów. Dlatego to naprawdę świetna pozycja jeżeli lubicie historię. Albo horrory. Albo opowieści survivalowe. Potrzeba Wam porządnie napisanej i zagranej opowieści pośród morza produkcji, których scenariusze pozostawiają wiele do życzenia? To serial dla Was. Happy endy nie są w Waszym guście, bo poszukujecie prawdziwego dramatu, który nie oszczędza nikogo, czyniąc z bohaterów cienie tego, kim byli? Obejrzyjcie Terror.
Nie zdążyliście obejrzeć serialu? Nie szkodzi, w sierpniu będzie on powtarzany na kanale AMC!