Podoba mi się, że Tom Taylor wykorzystuje uniwersum Injustice, by zaprezentować czytelnikowi różne zakamarki świata DC. Rok pierwszy był pod tym względem standardowy, bo skupiał się po prostu na rywalizujących ekipach, co przywodziło na myśl typowy crossover. Z jednej strony Superman wcielający w życie nowy ład, a z drugiej Batman, który widział w tych działaniach zapędy totalitarystyczne. W Roku drugim akcja dosłownie nabrała kosmicznego wymiaru, bo do gry dołączyły korpusy Żółtych i Zielonych Latarni.
Hokus
Trzeci tom skupia się natomiast na arkanach magii. Muszę przyznać, że magiczna strona DC jest mi niemal całkowicie nieznana. Do dziś mam lekką geekową czkawkę, że jeszcze nie zapoznałem się z przygodami Johna Constatnine’a, który jest tu najważniejszą ze świeżych postaci. Z kolei Zatannę i Doktora Fate’a znam bardziej z gier Injustice niż z komiksów, w których występują. Choć i tak mogę powiedzieć o nich więcej niż o całkiem pokaźnej liczbie pozostałych nowych bohaterów, takich jak dziecięco wyglądający nekromanta Klarion, czy gadający… szympans w czapce Sherlocka Holmesa, wcale nie ustępujący Batmanowi w umiejętnościach detektywistycznych. Czytelnicy tacy jak ja mogą czuć się lekko zdezorientowani, jednak Tom Taylor już tak ma – ewidentnie sprawia mu przyjemność czerpanie całymi garściami z uniwersum DC i w dużej mierze udziela się to czytelnikowi.
Pokus
Scenarzyście dalej udaje się świetnie prowadzić obie ze zwaśnionych stron. Oczywiście strona Supermana to ci „źli”, co nie znaczy, że Gacek wraz ze swoją ekipą postępują w moralny sposób. Przykładowo: czy bohaterom wypada porywać przeciwników? Wprowadzać ich w stan wiecznej śpiączki? Ciężko przez to kibicować w tym świecie komukolwiek. Pikanterii dodaje tu postać Johna Constantine’a, dla którego cel niemal nieustannie uświęca środki.
Injustice świetnie sprawdza się jako Elseworld. Tom Taylor może w ten sposób eliminować bohaterów i stanowi to ważny element fabuły, bo nie ma tu obawy, że kilkadziesiąt numerów później ktoś wróci do życia. Wręcz przeciwnie – śmierć jest tu śmiercią, przez co komiksowi bliżej do Invincible Roberta Kirkmana niż do typowego tytułu DC. Z małym wyjątkiem – w Roku trzecim pojawia się co prawda pewien niespodziewany powrót do świata żywych, ale naprawdę dobrze uzasadniony.
Scenarzysta miksuje różne elementy uniwersum, przez co wciąż udaje się mu zaskakiwać czytelnika i dostarczać świeże pomysły. Pod tym względem tom trzeci przypadł mi do gustu bardziej niż drugi (lecz w dalszym ciągu początek serii był moim zdaniem zdecydowanie najlepszy).
Abra
Graficznie jest… źle. Wprawdzie nie we wszystkich zeszytach, bo w teorii wszystko jest na miejscu: anatomia postaci, kompozycja kadrów, kolorowanie – to takie dolne stany średnie, czyli stereotypowa superbohaterszczyzna. Ponownie nad Injustice pracował cały kalejdoskop twórców i antytalent niektórych rysowników aż bije po oczach. Niektóre twarze wyglądają, jakby ktoś zamówił je u karykaturzystów przesiadujących na nadmorskich promenadach. Jakość części rysunków będzie do mnie wracać w koszmarach.
Kadabra
Trzeci tom Injustice ponownie dostarczył mi porządnej rozrywki. Ciekaw jestem, po jakie motywy sięgnie Taylor następnym razem. Jednocześnie odczuwam już pewne zmęczenie materiału. Siłą „Elseworldów” zawsze była ich epizodyczność, a w tym przypadku czytelnik dostaje dziesiątki zeszytów. I sęk w tym, że superbohaterowie leją się po pyskach, dochodzi do pewnych przetasowań, ktoś tam umiera – jednak przez cały czas status quo jest utrzymywane i wiem, że nie ulegnie to zmianie.