Uwielbiam horrory, których akcja rozgrywa się w okolicach lasu. Jest w nich coś niesamowitego. Specyficzne, wyjątkowe ujęcia, towarzysząca ciemności gęsta mgła… Taka głusza zawsze skrywa w sobie coś mrocznego. Okalająca film tajemnica powoduje u mnie przyśpieszone bicie serca, a na ciele pojawia się gęsia skórka – tak, ja chcę się bać!
Zacznijmy od początku
Twórcy filmu zaoferowali widzowi jeden z najbardziej klasycznych motywów, jakie pojawiają się w tego typu produkcjach. Odpowiedzialny za horror reżyser Jeremy Lutter, przedstawia odbiorcy czteroosobową rodzinę, mieszkającą na skraju lasu. Jak można się domyśleć, niecieszącego się zbyt dobrą sławą. Główna bohaterka, Samantha, jest zbuntowaną nastolatką, która po przejściach trafia do rodziny zastępczej. Jej egoistyczne podejście do życia związane jest z wydarzeniami, jakie miały miejsce w przeszłości. Zrezygnowana dziewczyna szuka ukojenia w okaleczaniu własnego ciała i zatraca się w swojej samotności. Liz i Garret, małżeństwo, które zdecydowało się zaopiekować krnąbrną Sam, mają swoje biologiczne dziecko, małą Olivię. Adoptowana nastolatka, odprowadzając przyszywaną siostrę do domu, zignorowała polecenie opiekunów, prosząc dziewczynkę o to, żeby resztę drogi przeszła sama. Spokojne życie Samanthy w rodzinie zastępczej zaczyna być zagrożone, gdy okazuje się, że Olivia zaginęła bez śladu w pobliskim lesie. Dziewczyna jest przesłuchiwana przez policję oraz uczestniczy w poszukiwaniach młodszej siostry. Kilka dni później, wieczorem, przed śpiącą w fotelu nastolatką, ni stąd ni zowąd pojawia się zaginiona Olivia. Na pozór cała i zdrowa. Po krótkim czasie przebywania z dziewczynką, Sam nabiera podejrzeń, że osoba, która wróciła z lasu wcale nie jest jej siostrą, a jedynie przybrała wygląd dziecka. Zachowanie młodszej siostry zmienia się bowiem nie do poznania: Olivia dokucza Samancie i oszpeca swoje pluszaki, wycinając im oczy. Dziewczyna podejrzewa, że wydarzyło się coś złego, ale dopiero spotkanie z Alison, która zna tajemnicę, jaką kryje w sobie las, popycha ją do walki o odkrycie prawdy. Przyszywany ojciec Sam nie darzy jej zaufaniem i obarcza winą za to, że jego rodzona córka w ogóle zaginęła. Zdeterminowana Samantha rozpoczyna śledztwo, które doprowadzi ją prosto do zła, jakie od lat nawiedza tutejszych mieszkańców…
No prawie, prawie…
Wobec filmu, którego akcja, jak już wspominałam, dzieje się w okolicach strasznego lasu, miałam spore oczekiwania, które niestety po pierwszych dwudziestu minutach rozpłynęły się jak bańka mydlana. Niskobudżetowy horror zapowiadał się naprawdę nieźle… No właśnie, zapowiadał. Plusem The hollow child jest towarzysząca mu niepokojąca muzyka, która jako jedyna trzyma w napięciu. Dobry horror, oprócz ciekawej fabuły, musi posiadać interesującą, wpasowującą się w klimat grozy ścieżkę dźwiękową. Druga połowa historii jest bardzo chaotyczna. Po obiecującym rozpoczęciu, film traci atmosferę oraz zainteresowanie widza. Zbyt duża część horroru jest niejasna. Reżyser decyduje się na wprowadzenie sporej ilości wątków, ale wielu z nich niestety nie rozwija.
Popcorn proszę
Horrory mają to do siebie, że często przypisywana jest im nieudolna gra aktorska. The hollow child nie jest tutaj wyjątkiem. Moją uwagę przykuła postać małej Olivii, która grana jest przez młodziutką aktorkę, Hannah Cheramy. Bohaterka w zamyśle reżysera miała skrywać w sobie dwa oblicza. W niektórych scenach powinna przybierać postać słodkiego aniołka, a w innych budzić grozę. Niestety zamysł ten, jak widać, nie opuścił głowy reżysera, co w rezultacie gwarantuje porcję prawdziwego komizmu. Całość może uratować duży kubełek popcornu, nieodłączny towarzysz najlepszych filmów komediowych. Korzystajcie, bo, oglądając horrory mrożące krew w żyłach, takie jak Ciche Miejsce, możecie nie mieć ani czasu, ani ochoty na kukurydziane wspomagacze.
Niewykorzystany potencjał
Jak łatwo się domyślić, zakończenie The hollow child jest niesatysfakcjonujące i bardzo przewidujące. W trakcie oglądania horroru odniosłam wrażenie, że scenarzystom zabrakło pomysłu na zaskakujący koniec filmu. Pomysł na produkcję sam w sobie jest naprawdę ciekawy, szkoda tylko, że jej twórcy nie odrobili zadania domowego i nie przemyśleli, co tak naprawdę działa na widza. Film swoją światową premierę miał w 2017 roku, od tego czasu można było obejrzeć go w sieci. Na polskie ekrany zawitał w lipcu tego roku. Moim zdaniem, jeśli już chcecie stracić 92 minuty swojego wolnego czasu, lepiej obejrzeć ten film w domowym zaciszu z miską własnoręcznie przyrządzonego popcornu. Na pewno jest to tańsze rozwiązanie, niż wyjście do kina na produkcję, która jedyne, co może zrobić strasznie, to rozczarować.