Odkąd tylko w 1993 r. światło dzienne ujrzała kinowa adaptacja przygód braci Mario, Hollywood nie ustaje w próbach zarobienia na popularnych grach wideo. Zwykle (niestety) w pośpiechu i „po łebkach”, do tego stopnia, że zamiast „film oparty na grze komputerowej” równie dobrze można powiedzieć po prostu „marny film”. Uprzejmie donoszę – na przekór niechlubnemu trendowi Sonic. Szybki jak błyskawica nie jest tak zły, jak mu to wróżono.
Samotność na wsi
Pewnego dnia na świat przychodzi niezwykłe stworzenie. Małe, niebieskie, za to buńczuczne i nieziemsko szybkie. Jego moce szybko przyciągają uwagę nieodpowiednich typów, zwierzak musi więc uciekać – w tym celu otrzymuje sakiewkę pełną magicznych pierścieni-teleportów. Udaje mu się zadomowić na Ziemi. Ma przytulną norkę, gdzie trzyma stosy komiksów i przyjaciół, z którymi ogląda filmy – a przynajmniej to sobie wmawia, by okiełznać doskwierającą mu samotność. Chwila słabości sprawia, że ukrywający się dotąd jeż zostaje uznany za potencjalne zagrożenie, a w pościg za nim rusza genialny, acz szalony dr Ivan Robotnik (Jim Carrey). Sonic łączy więc siły z Tomem Wachowskim (James Marsden), lokalnym szeryfem.
Od razu przyznam, że z wirtualnymi odsłonami przygód sympatycznego jeża miałam raczej pobieżny kontakt. Intuicja (i bardzo mgliste wspomnienia) podpowiada mi jednak, że zaplecze fabularne zręcznościowej platformówki nie obfituje w oszałamiające zwroty akcji i psychologiczną głębię. Tak też jest w tym przypadku – to opowieść tyleż prosta, co cieplutka niczym kubek gorącego kakao. Owszem, można samej historii zarzucić pretekstowość, a nawet infantylną naiwność, jednakże przez cały czas trwania filmu doskonale wie ona, czym jest i do kogo kieruje przekaz – nie udaje ani misyjnej paraboli, ani filozoficznego traktatu na temat kondycji współczesnego człowieka (no cześć, Resident Evil!). To zaskakująco odświeżające w dobie treści tworzonych „dla każdego” – czyli de facto dla nikogo.

Źródło: playerzdominiance.com
Zawsze black and white
Nie należy się przy tym spodziewać oscarowych kreacji aktorskich. Pod tym kątem Sonic przywodzi na myśl telewizyjne filmy familijne emitowane w niedzielną porę obiadową – ot, przyjemnie wyglądający, szerzej nieznani ludzie (czasem tylko o znajomo wyglądających twarzach) wypowiadają słowa i reagują na nie. I jedynie Jim Carrey strzela minami jak za starych, dobrych czasów. Oczywiście nie jest to poziom Truman Show czy Człowieka z księżyca, daje się jednak odczuć, że sam aktor bawi się przednio, a i widzowi się to uczucie udziela. To kreacja na wskroś przerysowana i karykaturalnie „przeszarżowana”, ale dobrze wpisuje się w konwencję bajeczki, w której nie ma miejsca na odcienie szarości. I tak Tom, Sonic i spółka są do bólu dobrzy i bohaterscy, natomiast Robotnik i jego pomagierzy – przesiąknięci złem do szpiku kości. I nawet trzyma się to kupy.
Polski widz nie usłyszy za to jednej z większych atrakcji oryginalnej wersji językowej – użyczającego głosu Sonikowi Bena Schwartza, znanego chociażby z seriali Parks and Recreation i BoJack Horseman. Nad Wisłą film obejrzymy w kinach jedynie z polskim dubbingiem. Ten wypada jednak całkiem naturalnie i przyzwoicie; po chwili nie zauważa się już, że ruchy ust nie do końca pasują do wypowiadanych słów.

Źródło: sahiwal.tv
Najlepiej sprzedany film świata
Związek przemysłu filmowego i twórców gier nigdy nie należał do najłatwiejszych. Bo i jak tu pogodzić tyle różnych, nierzadko sprzecznych, składowych: reżyserzy i scenarzyści mają swoją wizję, fani poszczególnych tytułów – konkretne oczekiwania, a deweloperzy i wydawcy latami dopieszczali rozległe historie i charakterystyczne mechaniki, oczekują więc godnej reprezentacji na ekranie. Sponsorzy wyłożyli kasę – miło byłoby zatem ładnie wkomponować ich produkty w kadry. W tę mozaikę wplątani są też przeciętni zjadacze popcornu, którzy po prostu chcą obejrzeć niezły film. I ci biedni producenci, którzy po prostu chcą zarobić.
Łatwo odnieść wrażenie, że w przypadku Sonica największy kawałek tortu przypadł partnerom handlowym. Lokowanie towarów i usług jest tu tak nachalne i łopatologiczne, że aż wybija widza z rytmu (warto w tym momencie wtrącić, iż film obejrzałam dzięki uprzejmości Cinema City). O ile jeszcze można przeboleć obecność witryny zbierającej oferty sprzedaży i najmu nieruchomości (w końcu Tom planuje przeprowadzkę), o tyle bohaterowie wplatający do rozmów nazwy firm i ich slogany reklamowe subtelnością dorównują działaniom przedsiębiorczych głów dopinających budżety polskich tasiemców i komedii romantycznych. Co zabawniejsze, dialogi przetłumaczone jeden do jednego zachwalają usługi… niedostępne w Polsce. Żeby chociaż chodziło o Berlinki…

Źródło: nytimes.com
Średnio na jeża
Nie ma co ukrywać – kinowy Sonic nie jest ani szczególnie odkrywczy, ani oryginalny. Nie jest to przy tym film wybitnie nieudany – patrzy się nań całkiem miło (kilka miesięcy opóźnienia przeznaczone na kompletne przerobienie wizerunku głównego zainteresowanego nie poszło na marne), a i historia, choć lekko dziurawa i w gruncie rzeczy mało logiczna, okazuje się zaskakująco lekkostrawna. W sam raz na jednorazowy seans.
Na film Sonic. Szybki jak błyskawica zapraszamy do sieci kin Cinema City.
Świetnie napisana recenzja! Aż zachciało mi się wypić kakao