Prawdziwa polska mitologia
Pewnie już wiecie, że większość utworów, jakie dzisiaj uznajemy za ludowe, zwłaszcza kolęd, pochodzi z XVII wieku. Podobnie jak znaczna część wciąż żywego w narodzie folkloru. No i wreszcie to wtedy narodził się nasz największy po chrzcie Polski mit założycielski — obrona Częstochowy przed Potopem Szwedzkim. W tych czasach po świecie chodzili także najwięksi herosi lektur szkolnych: Mały Rycerz, Skrzetuski, no i Jędruś Kmicic. Krótko mówiąc, dziwnym nie jest, że jeśli tworząc Mitologię słowiańską, powiedziało „a”, dalej mówić można już tylko o Złotym Wieku.
Trochę ironizuję, bo XVII wiek nie należy do moich ulubionych, a jako osoba o zdrowym pochodzeniu (inteligenckie dopiero w drugim pokoleniu!) nie za bardzo ufam szlachcie. Jak dla mnie — tylko Jurko Bohun, resztę oddam w dobre ręce. Uwielbiam za to ludowe opowieści, zwłaszcza nieco przerobione. Harde baśnie czy Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli są wspaniałe, ale może być też coś bliższego oryginałowi. I to właśnie dlatego sięgnęłam po Czarty, biesy, zjawy.
Upiorne opowieści po zmroku
W mroźną, białą zimę kilkoro podróżnych trafia, przypadkiem lub celowo, za stół Wawrzyńca Chrzanowskiego. Zamiast wymieniać się plotkami, zaczynają snuć straszne historie, które przydarzyły się im samym, jakie zasłyszeli od osób o nieposzlakowanej opinii. Są tu nieodzowny ksiądz, waleczni szlachcice, dobre żony i cnotliwe panny. Zaczną, oczywiście, panowie. Skończy pewna dama.
Posłuchacie o demonach czyhających na młode mężatki (a potem wdowy), wampirach zupełnie niepodobnych do Lestata, siódmych córkach, którym nigdy nie wiedzie się łatwo, także na płaszczyźnie duchowej. Pojawią się także historie podróżników: o przeklętych wyspach (ta naprawdę mrozi krew w żyłach), wiedźmich lasach czy bagiennych ognikach wiodących na zatracenie. Zobaczycie morową dziewicę jako żywo wyjętą z Bestiariusza słowiańskiego.
Pełne zanurzenie
Największym problemem Opowieści z pańskiego stołu jest ich wierność dekorum XVII wieku. Językowo to oczywiście stylizacja, jak u Sienkiewicza, bardzo sprawnie trzymająca czytelnika w klimacie rzeczpospolitej szlacheckiej. Ale autorzy trzymają się dekorum także wtedy, gdy chodzi o wartości i przekonania. Przyznam, że ten konserwatyzm wpłynął na mnie negatywnie i nie mogłam zmusić się do skończenia książki. W końcu wszystko to już słyszałam — baby są złe i zdradliwe, a ksiądz zawsze jest szlachetny.
Na szczęście zmusiłam się, żeby wrócić do porzuconych Czartów. Im dalej w noc, tym mniej oczywiste jest to, że opowieści snute przez zacnych gości dotyczą na pewno czarów, które do tego są jednoznacznie złe i grzeszne. Zwróćcie uwagę na przykład na przywołany już przeze mnie Las czarownic, brutalną opowieść z mroków Potopu Szwedzkiego. Jak możecie się domyślać, pokazuje ona przede wszystkim przemoc wobec kobiet i fałszywe oskarżenia. Zupełnie inny charakter ma ostatnia historia, opowiadana przez pewną młodą żonę. Nawiedzony dwór pokazuje różne, czasem magiczne, sposoby, na jakie trauma może odcisnąć się na czyimś umyśle lub duszy. Na tle pozostałych ten tekst sprawia bardzo współczesne wrażenie, mimo konsekwentnej stylizacji językowej.
Opowieści z pańskiego stołu nie są odkrywczą, nowatorską książką. Najbardziej oryginalna jest tu oszczędna szata graficzna — granat i róż, pojedyncze twarze czy obiekty na pustym tle, wyławiające z tekstu najwyraźniejsze metafory. Oceniając po okładce, nastawiłam się na nieco oryginalniejsze podejście do demonów i duchów.