Czasem warto dać szansę dziełom stworzonym w zeszłym wieku. Aczkolwiek zawsze istnieje ryzyko, że taki utwór okaże się nieczytelną, męczącą ramotką. Czy zatem wydawnictwo Lost in Time dobrze zrobiło wyciągając z otchłani zapomnienia komiks Comésa pt. Ergün Tułacz z 1973 roku?
Kosmiczna podróż w nieznane
Po pobieżnym przejrzeniu Ergüna Tułacza miałem spore obawy, czy nie okaże on się mało przystępną ramotką. Już po samych ilustracjach, a zwłaszcza użytych kolorach widać, że to komiks z zeszłego wieku. Gdy zagłębiłem się w lekturę, tym bardziej odczułem, że mam do czynienia z pozycją o wiele starszą od komiksów, z którymi obcuję na co dzień. Jednakowoż w przeciwieństwie do na przykład pierwszych tomów superbohaterskich od Marvela (seria Marvel Orgins) fabuła aż tak bardzo nie trąciła myszką. Na dodatek autor miał kilka ciekawych i zaskakujących pomysłów. O czym jest więc historia? Komiks ów opowiada o wygnańcu podróżującym przez przestrzeń kosmiczną, który rozbija się na planecie zamieszkałej przez… uwaga… kobiety-kwiaty. Od razu przejdźmy do szybkiej lekcji rozmnażania. Skoro kobiety są kwiatami, to trzeba je zapylać, a to oznacza, że w tym świecie żyją też… mężczyźni-motyle. Ten koncept nie do końca do mnie trafił, ale za to pomysł z Żyjącym bogiem władającym tą planetą okazał się bardzo dobry. Od razu skojarzył mi się on z Panem Lodowego Ogrodu Grzędowicza, choć w tym wypadku Comés o wiele lat wyprzedził Grzędowicza. Chociaż i tak najbardziej zszokowała mnie walka na arenie. W rozmaitych filmach/grach/komiksach/książkach bohaterowie mierzyli się z różnorakimi bestiami, ale Comés przebił ich wszystkich. W życiu nie pomyślałbym, że takiego stwora na Ergüna wyśle Żyjący bóg!
Podróż w głąb szalonego umysłu Comésa.
To jednak nie koniec tej historii, bo w tym tomie zawarto jeszcze drugą opowieść zatytułowaną Władca Ciemności. Jest ona jeszcze bardziej zdumiewająca i psychodeliczna, bo zaczyna się od zderzenia statku kosmicznego Ergüna ze szkieletem dosiadającym konia. W rezultacie nasz protagonista odbywa coś w rodzaju podróży po niejako kosmicznym piekle. I właśnie ze względu na Władcę ciemności warto sięgnąć po ten komiks. Cóż mogę powiedzieć, Ergün tułacz jest bardzo dziwnym tworem. Jest coś fascynującego w konceptach dawnych twórców. Nie jest to oczywiście poziom Świata Arkadiego, który, choć ma wiele lat na karku, nadal zaskakuje pomysłami, kreacją świata, ciekawymi bohaterami i zdumiewającą oryginalnością. Ergün tułacz aż tak nie wciąga, ale dla tych kilku dziwactw warto było po to sięgnąć. Przyczepiłbym się przede wszystkim do skąpej ilości informacji o głównym bohaterze. On sam mówi, że został wygnany z Ziemi, ale po wypowiedzeniu tej kwestii w jednym dialogu już więcej do tego nie wracamy. Ewidentnie przydałoby się trochę retrospekcji, a może jakiś prolog. Ponadto mam też poczucie, że, przygody tytułowego tułacza nie miały się skończyć tylko na dwóch opowiadaniach.
Uroki kosmicznej katedry
Przejdźmy zatem do oprawy graficznej. Na pierwszy rzut oka widać, że nie mamy do czynienia ze współczesnym komiksem. Zwłaszcza zwraca uwagę nietypowa paleta barw. Ale jednak jest coś intrygującego w kresce autora. Chyba po prostu kręcą mnie takie klimaty – a Comés doprawdy miał wybujałą wyobraźnię. Wystarczy spojrzeć na przepiękną katedrę czy ociekający bogactwem orszak papieski wędrujący przez przestrzeń kosmiczną. No i też muszę przyznać, że autor potrafił pokazać zmysłowość i piękno kobiet. Do wydania nie mam żadnych zastrzeżeń, jak to zawsze przy komiksach od Lost in Time. Trochę jedynie ubolewam, że nie znalazło się miejsce na jakieś dodatki, bo o takim komiksowym zabytku chętnie przeczytałbym kilka ciekawostek. Na przykład chciałbym się dowiedzieć, czy była planowana trzecia przygoda Ergüna.
Czy warto poznać twórczość Comésa?
Na pewno nie będzie to komiks, który znajdzie się w moje topce komiksów 2025 roku. Jego główną zaletą, jest właśnie jego wiek. Obcowanie z komiksem powstałym prawie pięćdziesiąt lat temu fascynuje. Można zobaczyć, jakie pomysły miał twórca tworzący w zeszłym wieku, a także jaki cechował go styl. Pod tym względem to była bardzo przyjemna podróż w czasie. A jednocześnie tych kilka nietypowych i psychodelicznych pomysłów Comésa mnie zachwyciło. Myślałem, że nie znajdzie się dla Ergüna miejsce na mojej półce, ale szczerze mam ochotę jeszcze kiedyś wrócić do tego dziwnego świata. Albo, chociaż jeszcze raz rzucić okiem na dziwaczne kreatury stworzone przez Comésa.