Marzyliście kiedyś o zostaniu kosmicznym Indianą Jonesem? Archeologiem zwiedzającym odległe planety w poszukiwaniu starożytnych artefaktów? Twardzielem radzącym sobie dobrze zarówno z wrogami, jak i zagadkami? Jeśli tak, to macie szczęście. Wszystko to oferuje Star Story: The Horizon Escape, chociaż w dalekim od ideału wydaniu.
Kosmiczny archeolog – Van Klik – ląduje awaryjnie na planecie Horizon, na której miał odnaleźć tajemniczy artefakt. Teraz musi przetrwać na tyle długo w niegościnnym środowisku, żeby zdobyć to, po co przyleciał i uciec. Po drodze czeka go wiele przeszkód i dylematów.
Bądź kowalem swojego losu
Star Story to turowa gra przygodowa z elementami tekstowego RPG. Wybory, których dokonujemy na podstawie opisów naszych przygód, odgrywają ważną rolę w tej produkcji. Od nich zależy w jaki sposób wyjdziemy z opresji: czy będziemy musieli stoczyć walkę, rozwiązać zagadkę czy uda się udobruchać przeciwnika i odejdzie z własnej woli.
Napotkamy też kilka znacznie ważniejszych dylematów – dotyczących na przykład tego, do którego miejsca podążać lub czy pomóc jakiejś postaci. Od nich zależy dalszy przebieg rozgrywki oraz jej zwieńczenie. Twórcy zdradzają, że dzięki tej nieliniowości fabuły na graczy czekają aż 24 różne zakończenia.
Pod względem mechaniki gra jest niesamowicie prosta. Historię popychamy do przodu wybierając odpowiednie opcje dialogowe. Walki opierają się na naprzemiennych turach naszych i przeciwnika, w trakcie których wybieramy rodzaj ataku lub użycie przedmiotu wspomagającego. Rozwiązywanie zagadek polega na dobraniu odpowiedniej kolejności przedstawionych akcji.
Niejednokrotnie opcje, które mamy do wyboru w trakcie rozwiązywania problemów, zależą od posiadanych przez nas przedmiotów. To zaś, do jakich narzędzi mamy dostęp, wynika z naszej dominującej postawy. Przy podejmowaniu decyzji wzmacniamy jedną z trzech cech: agresję, spryt lub charyzmę (nie są tak nazwane, jednak do tego sprowadza się ich sedno). Zdobycie odpowiedniej liczby punktów danej charakterystyki odblokowuje nową technologię i przedmioty do wytworzenia – bronie lub gadżety. To dzięki ich użyciu udaje się cało wyjść z większości opresji. Oczywiście, żeby zmajstrować przyrząd potrzebne są zasoby zdobywane w trakcie rozgrywki.
Dzień świstaka
Mechanika nie ma w sobie nic bardziej skomplikowanego od tego, co opisałam powyżej. Dzięki temu można skupić się na odkrywaniu świata i przeżywaniu przygody. Nie oznacza to wcale, że gra jest prosta. Planeta Horizon jest bardzo niegościnna. Jeśli zapuścimy się w nieodpowiednie do naszych możliwości miejsce lub zabraknie nam przedmiotów wspomagających, łatwo możemy zginąć.
Gra nie przewiduje save’ów (zapisuje postępy tylko podczas wyłączania aplikacji), jednak twórcy postarali się, żeby śmierć bohatera nie była zakończeniem jego historii. Nie będę zdradzać szczegółów. Wystarczy wam wiedza, że chociaż po zabiciu Van Klika rozpoczynamy opowieść od początku, to jednak postać jest bogatsza od zdobytą wcześniej wiedzę i przedmioty. Dzięki temu za każdym razem łatwiej jest przetrwać kolejne niebezpieczeństwa.
Początkowo pomysł rozpoczynania przygody od zera, jednak z większą ilością informacji i wyposażenia, wydawał mi się bardzo ciekawy. Pozwala to na wypróbowanie różnych opcji przejścia konkretnych fragmentów rozgrywki i odkrywanie świata bez obaw o zbyt wczesne zakończenie zabawy. Niestety, nie do końca się to sprawdza. Przechodząc raz po raz ten sam fragment, prędzej niż później wyczerpiemy wszystkie możliwe opcje rozwiązywania napotkanych problemów i rozgrywka zacznie nużyć.
Wynika to również z niewielkich możliwości rozwoju bohatera. Bo chociaż wzmacnianie jego postaw wpływa na dostępne technologie i rodzaj wytwarzanych przedmiotów, nie zmienia wiele więcej. Postać jest o tyle silniejsza, o ile więcej przydatnych broni i gadżetów przy sobie nosi. Nie mamy innego wpływu na jej możliwości. Dodatkowo z wyposażeniem trzeba uważać – przez większość gry zasobów nie wystarcza na tworzenie zapasów, jedynie na zmontowanie pojedynczych sztuk narzędzi, które w większości są jednorazowe lub bardzo szybko się wyczerpują.
Chodź, pomaluj mój świat
Bardzo dobrze oceniam świat przedstawiony w Star Story: The Horizon Escape. Jest kolorowy i różnorodny, pełen wyrazistych (chociaż jednowymiarowych) postaci, smaczków oraz nawiązań do popkultury. W bazie Van Klika zobaczymy plakat z Batmanem, a przeglądając dziennik pokładowy jego statku dowiemy się, że bohater dla zabicia czasu w trakcie podróży grał w Half-Life 3 (marzenie wielu graczy). Podobnych easter-eggów znajdziecie w Star Story znacznie więcej.
Oprawa wizualno-dźwiękowa stoi tutaj na bardzo wysokim poziomie, zarówno pod względem jakości wykonania, jak i stylu oraz humoru. Cieszy oko oraz ucho, a także niejednokrotnie bawi. Bardzo mocno uprzyjemnia momentami nużącą rozgrywkę.
Znudzenie ogarniające gracza w trakcie przemierzania planety Horizon nie wynika jednak tylko z powtarzalności podczas kolejnego przechodzenia tych samych fragmentów, ale także z rozmytej, niezbyt wciągającej fabuły. Nie bez powodu zostawiłam ją sobie na koniec, bo chociaż teoretycznie wiemy, co nasz bohater robi, a informacje ujawniane w trakcie przygody pozornie wydają się interesujące, to jednak bardzo łatwo tutaj o historii zapomnieć.
Przemierzając niegościnne środowisko, mimo że w konkretnym celu, szybko znika gdzieś poczucie sensu wędrówki. Napotykamy i rozwiązujemy kolejne problemy, niekoniecznie powiązane z głównym wątkiem, które tylko rozpraszają i odciągają uwagę od sedna opowieści. To poczucie wynika prawdopodobnie również z faktu, że sporo czasu trzeba poświęcić, żeby dotrzeć do miejsca, w którym fabuła zaczyna mieć sens. Dlatego mimo jej nieliniowości i mnogości wyborów to tak naprawdę najsłabszy element Star Story. Dopiero dotarcie do zakończenia poprawia wrażenie po ciągnącej się, powtarzalnej rozgrywce.
Pomimo mankamentów fabularnych i mechanicznych, gra potrafi zapewnić kilka godzin rozrywki, dopóki przemierzanie kolorowej planety nie stanie się zbyt nudne, a ponowne oglądanie ekranu obwieszczający śmierć Van Klika równie irytujące.
Dla osób szukających gry indie z prostą mechaniką i świetną oprawą audiowizualną, sprawdzi się dobrze. Fabularnie jednak nie zachwyca tak, jak można się tego spodziewać po opisach. Dodatkowo poświęcenie jej zbyt wiele czasu może skończyć się narastającą frustracją. W małych dawkach to jednak całkiem przyjemna rozrywka.