Wydawać by się mogło, że od jakiegoś czasu fantastyka głównie magią, mieczem i smokami stoi, jednak nic bardziej mylnego. Science fiction ma się wciąż bardzo dobrze – nadal odwiedzają nas przybysze z innych planet, a kosmiczne statki rozbijają się na naszym podwórku, co skrzętnie ukrywa amerykański rząd. Teoria spiskowa, obce technologie i grupa nastolatków to trzy najważniejsze elementy powieści Drugi okręt Richarda Phillipsa, będącej pierwszym tomem serii Projekt Rho.
Na wstępie warto wspomnieć, że autor urodził się w Roswell w stanie Nowy Meksyk, ukończył Akademię Wojskową Stanów Zjednoczonych w West Point, dodatkowo zrobił w podyplomowej szkole marynarki magisterium z nauk fizycznych, a pracę zaliczeniową napisał w Narodowym Laboratorium w Los Alamos. Dlaczego o tym wspominam? Wszystko przez to, że te kilka informacji biograficznych nie jest pozbawionych znaczenia. W końcu ktoś urodzony w mieście, nieopodal którego doszło do rzekomego rozbicia się statku obcych, pewnie nasiąkł teoriami spiskowymi i niemal bez problemu będzie w stanie przekazać ich nastrój w swojej książce. Dość szybko okazuje się również, że miejsce akcji jest doskonale znane Phillipsowi, co dodatkowo pozwala uczynić całą historię bardziej wiarygodną.
Tajemnica tajemnicę tajemnicą pogania?
Wszystko zaczyna się w 1948 roku, gdy na pustyni w Nowym Meksyku rozbija się okręt obcych, a amerykański rząd postanawia zatuszować wszystkie ślady tego wydarzenia i zbadać technologię kosmitów na własną rękę. Wiedza o tajnym Projekcie Rho dostępna była wyłącznie najwyższym rangą urzędnikom i wojskowym, oraz najwybitniejszym naukowcom, mającym rozpracować każdą tajemnicę statku. Nadrzędny cel stanowiło wydobycie z pojazdu jak największej ilości informacji, które mogłyby zmienić sytuację na świecie – nie tylko militarną, ale również gospodarczą. Teraz nastał ten czas, kiedy prezydent USA postanawia ujawnić długo skrywany sekret międzynarodowej opinii publicznej, stopniowo dzieląc się również technologią obcych. Krok niezwykle ryzykowny, trudno bowiem przewidzieć, jakie wywoła skutki. W tym właśnie czasie grupa nastolatków przypadkiem natrafia na kolejny statek kosmiczny.
Przyznam szczerze, że nie przepadam za tymi momentami, w których okazuje się, że krótki opis fabuły, znajdujący się na okładce trzymanej przez nas książki, zdradza najważniejsze jej zawiłości i pozbawia czytelnika przyjemności z odkrywania kolejnych sekretów. Nie obraziłabym się, gdyby wydawca pokusił się o nieco bardziej enigmatyczne streszczenie, zostawiając znacznie więcej niewiadomych. Nie doszło jednak do tragedii – intryga okazuje się na tyle rozbudowana, że bez większych problemów wciąga i angażuje czytelnika, sprawiając, że fraza „jeszcze tylko ten rozdział” po raz kolejny okazuje się wierutnym kłamstwem. Wytrawny czytelnik, któremu science fiction kojarzy się raczej z literaturą trudną i wymagającą, może poczuć rozczarowanie, Drugi okręt stanowi bowiem lekturę zasługującą na określenie „szybka, łatwa i przyjemna”, będąc dobrym źródłem rozrywki, jednak nie stawiając przed nami żadnych dylematów etycznych.
Dobry, zły i… brzydki
Głównymi bohaterami książki jest trójka nastolatków: bliźnięta Jennifer i Mark oraz Heather, ich przyjaciółka. Dzieciaki mieszkają w Los Alamos, a ich rodzice pracują w znajdującym się tam laboratorium. Tak, dokładnie w tym samym, w którym przez lata prowadzono tajne badania nad znalezionym w Nowym Meksyku statkiem kosmicznym. Cała trójka licealistów jest dość bystra i inteligentna, co dodatkowo pomaga im w rozgryzieniu kilku tajemnic, zrobieniu paru bardziej zaawansowanych eksperymentów i solidnym namieszaniu. To ostatnie oczywiście wiąże się z ich podejrzeniami co do odnalezionego lata temu pojazdu obcych (opierających się częściowo na tym, że jest toporny i nieszczególnie ładny, poważnie) oraz przeczuciami dotyczącymi naukowca prowadzącego nad nim badania. Więcej nie zdradzę, by nie psuć wam lektury.
Postacie zarysowano przyzwoicie, a relacje pomiędzy nimi są na tyle wiarygodne, że nie kłują w oczy. Pewny minus stanowi natomiast to, że od razu wiadomo, kto jest „tym dobrym”, a kto „tym złym” – brakuje tu miejsca na domysły, na jakiś element niepewności. Oczywiście nie wykluczam, że kolejne tomy serii wprowadzą jakiś zwrot akcji, a ktoś, początkowo uznany za „porządnego gościa”, okaże się być draniem. Na chwilę obecną wszystko mamy jednak podane na tacy, a jedynymi nie do końca określonymi moralnie postaciami są agenci, pojawiający się w Los Alamos na skutek działań podjętych przez głównych bohaterów.
Co takiego składa się na tę intrygę?
Nie ukrywajmy, życie naszych licealistów nie kręci się wyłącznie wokół odnalezionego przez nich okrętu i spisku – to nastolatkowie, siłą rzeczy mają też swoje, typowe dla osób w tym wieku, problemy. Przeczytamy więc o nieporozumieniach z nauczycielami, meczach koszykówki, rówieśniczych niesnaskach, a także to, co niektórych odrzuca – miłosnych rozterkach. W wypadku Drugiego okrętu wszystkie te wątki mają jednak charakter poboczny, to nie wokół nich kręci się cała opowieść, nie trzeba się zatem obawiać zderzenia z nastoletnim umysłem, właśnie przeżywającym sercowe niepowodzenia. Nie są też nieomylni, sprzyja im jednak szczęście, więc z większości groźnych sytuacji wychodzą obronną ręką.
Jedynym, co może drażnić, to sporo pojęć jednoznacznie kojarzących się z fizyką – osobiście nie jestem wielką fanką tej dziedziny nauki, początkowo więc czułam pewien dyskomfort za każdym razem, gdy pojawiał się dialog poruszający bardziej specjalistyczne tematy. W końcu machnęłam na to ręką i skupiłam się na fabule i spisku, a nie tym, czy terminologia użyta została prawidłowo i czy w ogóle istnieje takie pojęcie. Przecież nie trzymałam w dłoniach podręcznika, dodatkowo nie było to niezbędne do zrozumienia historii. Poza tym w Drugim okręcie pojawia się również przemoc i to potraktowana w sposób dosłowny – opisy może nie są oburzająco dokładne, trudno jednak uznać, że pozostawiają jakiekolwiek pole do interpretacji.