Odkąd tuż po europejskiej premierze Demon’s Souls zacząłem eksplorować zakamarki Boletarii, wiedziałem, że Hidetaka Miyazaki jest geniuszem, a jego produkcje odcisną na mnie ogromne piętno. Każdy kolejny tytuł FromSoftware ograłem wielokrotnie – zawsze z wypiekami na twarzy. Naturalną koleją rzeczy zapałałem bezwarunkową miłością także do soulslike – podgatunku gier action RPG, zawdzięczającego swe założenia i nazwę serii Dark Souls. O dziwo z Sekiro było wręcz odwrotnie – odbiłem się boleśnie od rzeczonej produkcji po jakiejś godzinie „zabawy”. Dlaczego?
Dirty Dancing
Otóż ostatnie dzieło Miyazakiego to twardy orzech do zgryzienia dla zagorzałego fana jego poprzednich tworów i pewien paradoks. Mianowicie wydaje się być soulslikiem i zarazem nim nie jest. Jakby tego było mało, to jednocześnie najtrudniejsza i najłatwiejsza gra tego typu. Podstawy są prawie takie same, jednak diabeł tkwi w szczegółach – przede wszystkim w kontekście systemu walki oraz rozwoju postaci. Wszystko zostało bowiem przemyślane tak, aby nie było ucieczki przed kolejnymi, wyczerpującymi starciami, sprawdzającymi nasze umiejętności.

Tańcząc w ciemnościach
Jeżeli chcemy uczyć się coraz pewniejszych ruchów, by opanować je z czasem do perfekcji, ale i cyklicznie ulepszać postać, nie unikniemy krzyżowania oręża z potężnymi bossami oraz licznymi minibossami. Pojedynki są nad wyraz dynamiczne (nawet Bloodborne może się schować) i zacięte, a co najistotniejsze – bez nauki parowania ciosów przejście gry jest praktycznie niemożliwe. Zapomnijcie o ciągłych unikach lub graniu bohaterem przyodzianym w ciężki pancerz, zdolnym zablokować nawet rozpędzony pociąg.
Należy czym prędzej odstawić na bok przyzwyczajenia z Dark Souls i przestawić mózg na agresywny styl gry, ryzykować oraz stale balansować na cienkiej granicy życia i śmierci. Szczerze powiedziawszy, niezwykle trudno było mi się dostosować. Padałem jak mucha, próbując dotrzymać kroku nawet szeregowym przeciwnikom. Jeśli był w tym jakiś taniec, to niezwykle niezgraby, wręcz brudny, naznaczony błotem i krwią. Niestety moją. Pomyślałem wtedy: nie, to chyba jednak nie dla mnie.
Tańczący z wilkami
Całe szczęście, że po mniej więcej dwóch latach od premiery zmądrzałem i postanowiłem ponownie wcielić się w skórę Wilka, by pomóc mu w walce z nieuniknionym przeznaczeniem. Gry FromSoftware od zawsze polegały na pokonywaniu coraz większych przeszkód, uczeniu się na błędach, a przede wszystkim na wyrabianiu w sobie anielskiej cierpliwości. Czemuż więc nie potraktować tego jak kolejnego, jeszcze trudniejszego wyzwania? W końcu im większe wyzwanie, tym większa satysfakcja, a to crème de la crème Soulsów, toteż w pełni skupiony i zmotywowany zacząłem nową grę.

Mniszka tańczy jak szalona
Po rozprawieniu się z pierwszymi oponentami zauważyłem dokładnie to, o czym wspomniałem na samym początku – Sekiro jest jak taniec. Już początkowe kroki, wykonywane poprawnie, wydają się czymś niezwykłym, wywołującym mimowolny uśmiech. Jednakże co rusz okazuje się, że to dopiero kropla w morzu możliwości, a wyuczone schematy nie sprawdzają się przy wymagających coraz więcej zręczności i błyskawicznego podejmowania decyzji mistrzach śmiertelnie zabójczego tańca.
Po krwawym wykończeniu pierwszego minibossa, ustępującego mi pola w wiejskiej potańcówce, poczułem błogi zastrzyk adrenaliny. Z kolei po rozprawieniu się tanecznym krokiem z pierwszym pełnoprawnym bossem mimowolnie pochyliłem czoła przed geniuszem Miyazakiego, plując sobie w brodę, że odłożyłem omawiany tytuł na tak długo. Niemały wpływ na poziom trudności oraz całokształt systemu walki ma postura, czyli swoista wytrzymałość – zarówno nasza, jak i wrogów.
Upraszczając – aby zwyciężyć, należy wyczerpać atakami posturę przeciwnika, wtedy bowiem jesteśmy w stanie zadać śmiertelny cios. Sęk w tym, że niektórzy szefowie mają więcej niż jedno życie. Na szczęście nasz protagonista również ma sposobność wyswobodzenia się z objęć śmierci. Wszystko to zachęca, a wręcz zmusza do ofensywnej walki – momentami wymiana argumentów jest tak zajmująca, że widać jedynie iskry. Już Bloodborne wprowadzało większą dynamikę starć, ale to, co się tutaj dzieje, to jazda bez trzymanki.

Nierzadko dotrzymanie kroku bossom wymaga dosłownie małpiej zręczności
Danse macabre
Grając w Sekiro, godzinami uczyłem się zaawansowanych technik i ruchów, coraz lepiej łapiąc rytm. Przebyłem drogę od niepewnie stawiającego kroki niemowlaka do zaprawionego w boju zabójcy, którego specjalnością stał się taniec śmierci. Rzecz jasna niektórzy bossowie spędzali mi sen z powiek, ale każdy z nich doskonalił mnie w fachu tancerza z wielkimi aspiracjami. Przez to w pewnym momencie złapałem się na tym, że walka stała się stosunkowo łatwa i mało co już mnie zaskakuje.
Właśnie pod tym względem to zarazem najłatwiejsza i najtrudniejsza produkcja Miyazakiego; początkowo piekielnie trudno się przystosować i nauczyć różnych technik, ale im dalej w las, tym dużo łatwiej. Ograniczony wybór śmiercionośnych narzędzi pozwala na lepsze zaznajomienie się z dostępnym wachlarzem ruchów, a agresja przeciwników zmusza nas do jak najefektywniejszego ich używania. Z czasem atakujemy i parujemy wręcz automatycznie, opierając się na wyrytych w korze mózgowej automatyzmach oraz niezwykle pomocnych dźwiękach.
Jednakże nawet to wszystko nie przygotowało mnie dostatecznie na ostatniego adwersarza, jakim okazał się Isshin, Święty Miecza. Ten to dopiero przeklęty Fred Astaire na sterydach tudzież konkretnych substancjach psychoaktywnych. Mówię Wam – choć wielu pewnie przekonało się na własnej skórze – ów jegomość jest prawdziwym wirtuozem tańca. Musiałem wznieść się na wyżyny mych szlifowanych w pocie czoła umiejętności, a nawet kilkakrotnie je przekroczyć. W końcu – po wielu godzinach makabrycznych umizgów – odebrałem mu tytuł tancerza wszechczasów.

Sztuczki taneczne tego staruszka zrobiłyby furorę na niejednym weselu
Wtedy odłożyłem pada i to ja odtańczyłem komiczny taniec zwycięstwa (nie chcielibyście tego oglądać). Niestety w przeciwieństwie do świata wirtualnego w życiu realnym – przynajmniej na trzeźwo – słaby ze mnie choreograf. No, jak już mówiłem – Sekiro jest jak taniec.