Repeta
Minęło kilkadziesiąt lat od heroicznej ofiary Neo (Keanu Reeves), która miała zakończyć wojnę pomiędzy ludźmi a maszynami. Wydaje się, że system przeszedł twardy reset, a tkwiący w nim wrócili do punktu wyjścia. Wybraniec znów zamknięty jest w kodzie symulacji – funkcjonuje jako Thomas Anderson, już nie szeregowy programista/haker, a uznany projektant immersyjnych gier wideo. Na wodzy trzyma go korporacyjna rutyna, zaś wszelkie przejawy dociekliwości i próby poszukiwania anomalii w otaczającej go „rzeczywistości”, ale i nawiedzające go co jakiś czas przebłyski jakby z poprzedniego życia tłumią cykliczne sesje z terapeutą (Neil Patrick Harris), który oprócz chłodnej analizy psychologicznej regularnie dostarcza pacjentowi recepty na końskie dawki błękitnej pigułki. Po drugiej stronie łącza działa jednak grupa świadomych wyznawców rewolucji, gotowych poświęcić wiele, by doprowadzić do ponownego przebudzenia uśpionego mesjasza.

Źródło: ign.com
Reewaluacja
Pytane o możliwość kontynuacji swojego najgłośniejszego dzieła siostry Wachowski konsekwentnie odmawiały, uzasadniając, że w trylogii o Matrixie zawarły kompletną, zamkniętą historię. Wytwórnia miała jednak inne plany – widząc sukcesy różnych rebootów, restartów i powrotów po latach kolejnych lekko przykurzonych marek, zapragnęła mieć w swoim portfolio następny soczyście nostalgiczny kąsek. Zielone światło czwartej części Matrixa dała więc w ciemno – bez względu na to, czy twórczynie zdecydują się zaangażować w projekt. Nie czekając, aż te się określą, studio gotowe było zatrudnić do napisania scenariusza Zaka Penna (Player One, Free Guy). Wówczas do gry wkroczyła starsza z sióstr, Lana. Efektem jest film zrealizowany poniekąd… na złość. Studiu obrywa się zresztą imiennie. Głównym zarzewiem fabuły jest bowiem fikcyjna iteracja franczyzy Wachowskich; w ramach autotematycznego przytyku Neo (czy też Anderson) odpowiedzialny jest za grę pod tytułem, a jakże, Matrix – tytuł quasi-autobiograficzny, który stał się ogólnoświatowym fenomenem. Narzucone przez pazernych akcjonariuszy z Warner Bros. zadanie bojowe – stworzenie kasowej kontynuacji – skutkuje nie tylko godzinami spotkań młodego, dynamicznego zespołu, rozkładającego oryginalną trylogię na części pierwsze (hasła kluczowe to „świeżość” i „oryginalność”, pamiętajcie o tym, jeśli kiedykolwiek przyjdzie Wam pracować nad czwartą częścią czegokolwiek), ale i załamaniem nerwowym Andersona. Bohater, reprezentujący tu głos sióstr Wachowski, doskonale zdaje sobie sprawę z kreatywnej bezcelowości wskrzeszania marki po latach. Reżyserka przyjmuje zatem strategię bliższą raczej lynchowskiej dekonstrukcji i destrukcji idei rebootu z Twin Peaks: The Return aniżeli licznym sentymentalnym hołdom pompowanym z lubością przez Fabrykę Snów.
Zgodnie z prawidłami rządzącymi hollywoodzkim odgrzewaniem kotletów wiele rzeczy wydaje się w Zmartwychwstaniach znajome. Sam zarys fabuły, po odarciu z autotematycznej zgrywy, przypomina zresztą lustrzane odbicie drogi Neo w pierwszej części Matrixa. Pojawiają się znane miejsca, twarze (choć niektóre zyskują nieco odświeżone „skórki”) i gadżety, padają ikoniczne kwestie (nawet jeśli okoliczności sugerują autorską kpinę), a w seans wplecione są przebitki z oryginalnej trylogii. Wachowski jawnie dystansuje się od niemalże religijnego kultu, jakim obrósł Matrix, jednocześnie stawiając po „jasnej stronie mocy” wyznawców, którzy stają murem za mesjaszem/twórcą. Zamiast kolejnej bombastycznej rewolucji ma jednak dla nich przewrotną, być może mniej efektowną, ale w gruncie rzeczy logiczną ewolucję tkanki kreowanej rzeczywistości – świat (zarówno nasz, jak i ten przedstawiony) poszedł naprzód i zaadaptował do tego, co przyniosła ze sobą historia wirtualnego Wybrańca. Powrót do źródła zwyczajnie nie jest możliwy; dlatego też dynamiczne zrywy i potyczki (zgodnie ustalone na spotkaniu kreatywnych jako istotny punkt do odfajkowania) nie mają szans odtworzyć radosnego poczucia obcowania z czymś nowatorskim i świeżym, a i intelektualny ładunek, choć nie mniej aktualny, wyda się wtórny. Bowiem nawet w swej krytyce popkulturowego przemiału znanych marek, stanowiącej największą wartość Zmartwychwstań, Wachowski – z pełną tego świadomością – nie mówi przecież niczego, czego wcześniej nie sygnalizowaliby już inni.

Źródło: goodmorningamerica.com
Reinkarnacja
Wydaje się więc, że Zmartwychwstania osiągają pewien kompromis: Wachowski ma okazję pokpić z korporacyjnej chciwości w projekcie finansowanym przez korporację za grube miliony dolarów, studio zaś dostało swój blockbuster-błyskotkę, nawet jeśli sama twórczyni założyła, że tym właśnie filmem spróbuje zarżnąć kultową franczyzę. Praktyka pokazuje zaś, że potencjalna, równie niepotrzebna kontynuacja – jeśli tylko decydenci sobie zamarzą – powstanie i bez wkładu pierwotnych pomysłodawczyń. W najlepszym wypadku po prostu znów na chwilę „zajmą czymś jakieś dzieciaki”…
Na film Matrix: Zmartwychwstania zapraszamy do sieci kin Cinema City!