Grunt to dobra zabawa
Sophie (Amandla Stenberg) i Bee (Maria Bakalova) to dziewczyny, które nie kryją swojego uczucia przed całym światem. Wręcz przeciwnie! W pierwszej scenie jesteśmy świadkami namiętnych pocałunków zakochanych w sobie dziewcząt. I choć na początku historii można wyczuć napięcie w relacji pomiędzy bohaterkami, to prawdziwa „zabawa” ma się dopiero zacząć. Dziewczyny jadą bowiem na weekendową imprezę do przyjaciół Sophie, która odbędzie się w ekskluzywnej posiadłości na całkowitym zadu… odludziu. Jak to w tego typu filmach bywa, znajomi dość nieprzychylnie podchodzą do nowej wybranki serca swojej przyjaciółki – skrytej, tajemniczej i wycofanej względem pozostałych. Z przydomowego basenu impreza szybko przenosi się do ogromnej posiadłości z powodu wichury, która owego feralnego wieczora ma przechodzić przez okolicę. Tam pada pomysł, aby zagrać w grę „bodies bodies bodies”, co na nasze podwórko można przetłumaczyć jako zabawę w zombie. Wszystko przebiega zwyczajnie do momentu pojawienia się pierwszego jak najbardziej realnego trupa. Można rzec – historia, jakich w horrorach wiele, jednak kluczowa jest tu… perspektywa.

Kadr z filmu „Bodies Bodies Bodies”. Dystrybucja A24.
Nietypowy teen slasher
Po wprowadzającej do filmu, dość przeciągniętej ekspozycji można przypuszczać, że będziemy mieć do czynienia z kolejnym nowoczesnym slasherem próbującym choć zbliżyć się do największych klasyków gatunku – co nawet mogłoby wyjść całej produkcji na dobre. Wraz z kolejnymi scenami perspektywa ta ulega jednak zmianie, atmosfera gęstnieje, a na jaw wychodzą sekrety i dawne zażyłości grupki przyjaciół, które z jednej strony stają się osią filmu, z drugiej stanowią otwarte lustro społeczne porośnięte gęstym, popkulturowym mchem, w którym może przejrzeć się każdy przedstawiciel „pokolenia Z”. Reżyserka zręcznie bawi się konwencją, zmieniając perspektywę według złotej maksymy „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. To wszystko sprawia, że Bodies Bodies Bodies można uznać za dość nietypowy teen slasher: wbrew oczekiwaniom nie uświadczymy w nim charakterystycznych dla podgatunku klisz, choć można odnieść wrażenie, że Reijn bez większego wysiłku mogłaby stworzyć wzorcowy horror, w którym trup gęsto się ściele, a wśród przejaskrawionych bohaterów wyłania się final girl – jedyna osoba będąca w stanie pokonać czyhającego w zakamarkach mordercę. Produkcję należy raczej postrzegać jako czarną komedię z elementami grozy, bo ta, choć namacalna, to szyta grubymi nićmi i nie wywołuje u widzów oczekiwanego napięcia, którego zdecydowanie brakuje. Tu (po części) można jednak rozgrzeszyć reżyserkę, gdyż nie to było jej głównym celem.

Kadr z filmu „Bodies Bodies Bodies”. Dystrybucja A24.
Obsada szyta na miarę
Centralne miejsce w spektaklu filmowym Reijn zajmują bohaterowie – przejaskrawieni, infantylni, cyniczni i zawistni, będący odzwierciedleniem wszystkiego, co najgorsze w stereotypie amerykańskiego, poszukującego nieustannie społecznej aprobaty „pokolenia Z”. To oni grają pierwsze skrzypce na scenie zwanej społeczną satyrą. Reżyserka, tworząc poszczególne kreacje bohaterów, nie sili się na bezpretensjonalność, moralizatorstwo i patos, wręcz przeciwnie – kontrastuje ich ze sobą w bratobójczym pojedynku, wywołanym iskrą w postaci pierwszego trupa. Konflikt wybucha niczym samozapłon, niewymagający w zasadzie niczyjej ingerencji, a następnie eskaluje wraz z kolejno odkrywanymi sekretami i rozdrapywaniem nie do końca zabliźnionych ran. W pewnym momencie sięga on zenitu, a wespół z nim idzie podwójna moralność bohaterów. Cały komizm i absurd sytuacji polega na snuciu przez protagonistów domysłów, wzajemnych oskarżeń o to – zgodnie z regułami tytułowej gry – kto jest mordercą, a także tworzeniu własnej ideologii i interpretacji wydarzeń. Puentą w całym spektaklu okazuje się zakończenie pokazujące, że sprawy nie zawsze takimi są, jakimi je widzimy.
Reijn wraz ze scenarzystką Sarah Delappe idą z duchem czasu, wplatając w dialogi młodzieżowy slang, jakim posługuje się dzisiejsze pokolenie. Taki scenariusz jest w stanie skrzętnie realizować odpowiednio dobrana obsada aktorska. Na ekranie zobaczymy między innymi Pete’a Davidsona, czyli gwiazdę Saturday Nights Live, znanego również ze scen stand-upowych. Jako Bee – nieco neurotyczna nastolatka – świetnie spisuje się także Maria Bakalova, niebojąca się podejmować nietypowych ról aktorskich (chociażby Kolejny film o Boracie). Oprócz nich na ekranie ujrzymy także mniej znaną od pozostałych Rachel Sennott, która styczność z kinem grozy miała dotychczas w krótkometrażowym horrorze. Obsadę uzupełniają Amandla Stenberg (Igrzyska Śmierci, Nienawiść, którą dajesz), Chase Sui Wonders (Na lodzie, Pokolenie) oraz Myha’la Herrold (Branża, Za wcześnie). Takie zestawienie gwarantuje grę aktorską na przyzwoitym poziomie.
To wszystko sprawia, że Bodies Bodies Bodies, choć praktycznie pozbawione napięcia, potrafi zaciekawić, rozbawić, a także skłonić do refleksji. Zamiast grozy dostajemy dawkę czarnego humoru okraszoną społeczną satyrą. Takich horrorów raczej na próżno szukać we współczesnych produkcjach.
Za możliwość obejrzenia filmu Bodies Bodies Bodies dziękujemy sieci kin Cinema City!