Przeżywam pewnego rodzaju déjà vu, choć dokońca nie można tak tego nazwać Już trzeci raz piszę recenzję tego samego filmu. Naskrobałem swoje opinie po seansie kinowym w 2017, po wydaniu filmu na nośnikach optycznych na wiosnę 2018 roku i piszę teraz. Ale zaraz, zaraz, to nie jest ta sama produkcja… To coś zupełnie odjechanego.
Biblia komiksowa
Oglądając wszystkie filmy, jakie Zack Snyder stworzył dla Warner Bros. i DC Comics, możemy odnieść wrażenie, że próbował stworzyć coś na wzór swojej adaptacji Pisma Świętego. Superman jest istnym zbawcą, który zmartwychwstaje i ponownie zbawia ludzkość. Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera tylko potwierdza moją teorię i dodatkowo bogata symbolika, zawarta w epickim dziele reżysera z USA, sprawia, że odnoszę wrażenie obcowania z czymś zupełnie niezwykłym. Tej niezwykłości dodaje jeszcze format wyświetlania produkcji, jakim jest standard 4:3 imitujący dawne dzieła epoki analogowej oraz stworzenie filmu, a nie serialu. Serial niektórym kojarzy się z czymś gorszym, co nie zasłużyło na wyświetlanie w kinie, a trafiło do telewizji, na mały ekran. Cztery godziny niezwykłego doświadczenia, podzielonego na części, które zabiera nas w niesamowitą podróż. To tak jakby ktoś nakręcił adaptację adaptacji i stworzył arcydzieło.
Jestem naprawdę mile zaskoczony, że zobaczyłem znaną mi historię z zupełnie innej perspektywy, która wydaje się spójna i tak bardzo potrzebna dla dzisiejszego filmowego uniwersum DC. Zacznę od tego, że otrzymaliśmy brutalny i mroczny stylistycznie obraz, którego cechuje wszechobecna powaga sytuacji. To znak rozpoznawczy DC, do którego zdołali się przyzwyczaić fani trykociarzy na całym świecie, choć oczywiście miejscami nie brak żartów w wykonaniu Flasha czy Alfreda. Mamy wyjaśnionych wiele kwestii, które mogły być źle przedstawione wcześniej. Dowiadujemy się trochę więcej o historii Aquamana, Flasha i przede wszystkim Cyborga, gdzie sceny z jego przeszłości wreszcie ożywają na ekranie w postaci spójnych sekwencji, a nie krótkiej zajawki na trailerze. Możemy zobaczyć pełen potencjał Speed Force (chociaż liczyłem, że zobaczę pewne negatywne skutki zabawy z mocą pędu), supermocy, pieniędzy Bruce’a (przekupującego jednego z rybaków) oraz technologii Victora. Kiedy mowa o technologii, warto zauważyć, że Zack łączy ją z magią. Coś niesamowitego, co przy podobnym efekcie próbował osiągnąć Marvel w serialu WandaVision, ale mu się rozmyło. Pojawiają się też inne postacie, jak Marsjanin Łowca czy Rayana Choi, co sprawia, że ten świat na ekranie zaczyna żyć samodzielnie.
Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera to opowieść wypełniona symboliką mitologiczną i biblijną. Niemniej jednak, to co mnie najbardziej cieszy, to szacunek do komiksów. Snyder tworzy własną historię, jednakże, pomimo fatalnego miejscami CGI, stara się odwzorować wiernie Darkseida, a nawet puszcza oko do widza w postaci sceny nakręconej w slow motion, gdzie ustawienie bohaterów przypomina jedną z okładek zeszytu Justice League wydanego w ramach serii wydawniczej New 52.

Źródło: cnn.com
Są wzloty i upadki
Oczywiście ten film nie jest pozbawiony złych elementów. W wielu recenzjach przeczytałem, że Snyder jest mistrzem dbania o szczegóły. No niestety, ale nie jest. Jak można zauważyć, jedna ze scen rozgrywa się w greckiej świątyni, gdzie Diana odkrywa historię podboju Darkseida. I tutaj freski zapisane są w grece (mamy ładnie brzmiące słowo „Darkseidos”), a zaraz obok we współczesnym języku angielskim? I to ma być dbanie o szczegóły?
Inną kwestią, do której się przyczepię, jest dubbing. Sam nie mam w zwyczaju oglądać dubbingowych produkcji, ale skoro już większość filmów DC została zdubbingowana, a zwłaszcza Liga Sprawiedliwości z 2017 roku, to można było to zrobić i w tym przypadku. Kolejna sprawa to jakość tłumaczenia napisów. Czy dowódczyni Amazonek używając komendy „puść”, miałaby na myśli „ognia” albo „strzelać”. No chyba nie! I co to za mieszanie słów z innymi językami, w tym przypadku z hiszpańskim? „Mieć cojones”, nie można było przetłumaczyć dosłownie „mieć jaja”? I te „Kości Matki”, budzące skojarzenie z jakimś trupem. Mam nadzieję, że wraz ze startem HBO Max w Polsce, tego typu kwestie techniczne nie będą miały miejsca.

Źródło: variety.com
Kilka słów na koniec
Czy wersja Jossa Whedona rzeczywiście była zła? Wydaje się, że tak, a sam reżyser jakby chciał sabotować DC Extended Universe na rzecz Marvela (taki mały żarcik). Jego wersja przepełniona była seksizmem i żartami dla nastolatków. Jedyne co wspominam z nostalgią z tej pierwszej wersji, to epicka scena po napisach końcowych, przedstawiająca wyścig Flasha i Supermana, ukazująca, że będzie coś więcej, a Liga nie rozpadła się po kryzysie. Kolejnym elementem, którego mi brak, jest muzyka Danny’ego Elfmana, bowiem jego nutki dają zawsze niepowtarzalny, tajemniczy klimat.
Czy cieszę się z wydania tej swoistej wersji reżyserskiej? Jak najbardziej! Już wersja reżyserska Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości udowodniła, że Snyder potrzebuje więcej, niż dwie lub trzy godziny standardowego czasu projekcji kinowej. Wtedy możemy poznać wszystko od A do Z, bo kiedy ktoś każe mu ciąć swoje dzieło, otrzymujemy słaby materiał, niczym pocięta Czara Ognia, która bez znajomości medium adaptowanego staje się niezrozumiała.
Czy czekam na to, aż fani przejmą władzę w Warner Brothers i dadzą Snyderowi więcej swobody na kreowanie filmów na podstawie komiksów DC? Chyba nie! Pewien pomysł na kolejne filmy, jaki pojawił się w ostatnich minutach tego czterogodzinnego obrazu, napawał mnie pewną dozą niepokoju. Nie widzę Cavilla w roli Supermana z Injustice: Gods among us. Miałem ocenić ten film surowiej, ale po drugim seansie, okazało się, że jestem oczarowany magią komiksów DC na ekranie. Otrzymujemy kawał solidnego dzieła, ziejącego epickością, wokół którego narosło wiele mitów. I słusznie, bo on sam staje się jedną wielką ekranową mitologią.