Matka-boginka kocha dzieci swoje
Od zarania dziejów ludziom towarzyszą zarówno apokaliptyczne wizje, jak i mesjanistyczne wyobrażenia opiekuńczych istot, które – dla kontrastu – miałyby nieść zbawienie. W najnowszym filmie z serii Marvel Cinematic Universe istoty te dosłownie zstępują z nieba, by żyć wśród ludzi, obserwować ich, po cichu wspierać i wzmagać wzrost kolejnych cywilizacji. Jest ich dziesięcioro: wszechmocny Ikaris (Richard Madden), wrażliwa Sersi (Gemma Chan), próżny Kingo (Kumail Nanjiani), superszybka Makkari (Lauren Ridloff), waleczna Thena (Angelina Jolie), potężny Gilgamesz (Don Lee), wiecznie młoda Sprite (Lia McHugh), wycofany Druig (Barry Keoghan), architekt Phastos (Brian Tyree Henry) i przewodząca grupie, uduchowiona Ajak (Salma Hayek). Na Ziemię drużyna trafia o świcie cywilizacji Sumerów, tysiące lat p.n.e., gdzie z miejsca daje pokaz swoich wielkich mocy, ratując rybacką wioskę przez atakiem kosmicznych drapieżników – Dewiantów. Ich głównym zadaniem jest zagwarantowanie optymalnych warunków dla rozwoju ludzkości i jej ochrona przez stopniową eliminację niebezpiecznych istot. Ogranicza ich jednak jeden kategoryczny zakaz: nie wolno im ingerować w konflikty i wojny, które ludzie toczą między sobą. A od tych, jak wkrótce przekonają się herosi, ich podopieczni nie stronią.

Źródło: tomsguide.com
Melancholia herosa
Chloé Zhao zdominowała miniony sezon nagród branżowych swoim poprzednim dziełem, Nomadland. Produkcja otrzymała ponad 100 nagród, w tym Złotego Lwa na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji i trzy Oscary: za reżyserię, dla najlepszego filmu i najlepszej aktorki pierwszoplanowej (dla Frances McDormand). Widzów, krytyków i jurorów uwiodła poetycka opowieść i styl autorki, zainspirowany twórczością Wernera Herzoga, Anga Lee i Wong Kar-waia. Tę samą subtelność i humanistyczną wrażliwość urodzona w Pekinie reżyserka spróbowała przeszczepić na grunt MCU. Z obrazu – i od pół-boskich bohaterów – bije szczera sympatia i miłość do zamieszkujących Ziemię łysych małp. Historię śledzimy dwutorowo: zasadnicza akcja rozgrywająca się w teraźniejszości przeplatana jest przebitkami z przeszłości, pokazującymi umacniającą się więź z mieszkańcami błękitnej planety i zmieniającą się dynamikę relacji wewnątrz grupy herosów. Dzięki temu widmo nieuchronnie zbliżającego się (a jakże!) końca świata i perspektywa zagłady ludzkości po raz pierwszy wydaje się nieść ze sobą realny ciężar emocjonalny.
Zhao pozwala sobie również na przemycenie motywów poniekąd eksperymentalnych: kwestionuje status marvelowskiego herosa jako bohatera z definicji pozytywnego, pyta o perspektywę narracji i kondycję psychiczną biernego świadka obciążonego brzemieniem wszelkich okropieństw ludzkiej natury. Najsilniej rezonują właśnie te fragmenty filmu, w których nieśmiertelni obserwatorzy mierzą się z konsekwencjami podejmowanych decyzji i własną bezsilnością wobec historii.

Źródło: screenrant.com
Jak ryba bez wody
Autorski sznyt Zhao dalece odbiega od standardowej formuły kina superbohaterskiego sygnowanego logiem Marvela. Kontrast doskonale widoczny jest wówczas, gdy czuła, humanistyczna narracja ustępuje jazgotowi gatunkowych standardów; te koniec końców dominują, pozwalając reżyserce zaledwie na przebłyski oryginalności. Mimo pokaźnego metrażu – film trwa ponad dwie i pół godziny – daje się odczuć ciągły pośpiech, bynajmniej niezwiązany z naglącą kwestią nadchodzącego kataklizmu, a raczej potwornego przeładowania treścią. Eternals wprowadza do filmowego uniwersum aż dziesięć (jedenaście, jeśli wliczamy w to rolę pojawiającego się na drugim planie Kita Harringtona) zupełnie nowych postaci, co samo w sobie wymusza pewną skrótowość. Bohaterowie, choć sprawiają wrażenie interesujących, przedstawiani są dość powierzchownie i sprowadzeni do pojedynczych cech i motywacji, wykorzystując jedynie niewielki ułamek potencjału charyzmatycznej obsady. Sami aktorzy zresztą nie silą się na zabawę z oczekiwaniami widowni, pozostając we własnej strefie komfortu: Nanjiani żartuje (zastanawia, jaki procent humorystycznych wtrętów jest dziełem bystrości znanego z improwizacji komika), Keoghan budzi niepokój, Jolie – respekt, wszyscy jednak oscylują w bezpiecznej bliskości swojego wizerunku.
Trudno stwierdzić, czy to Zhao nie do końca odnajduje się w formule superhero, czy raczej Marvelowi nie po drodze z kinem Chloé Zhao, faktem pozostaje jednak, że wymuszony kompromis nie działa na korzyść żadnej ze stron. Eternals broni się co prawda od strony technicznej (ze szczególnym wyróżnieniem oryginalnej, przepełnionej niemalże boskim patosem muzyki Ramina Djawadiego), nie porywa jednak szablonową, banalną historią. W ostatecznym rozrachunku seans, chcąc sprawiać wrażenie głębszego, niż jest on w rzeczywistości, nawet nie rozczarowuje, a zwyczajnie pozostawia obojętnym.