W najnowszym komiksie Mike’a Mignoli wydanym w Polsce pt. Sir Edward Grey. Łowca czarownic ponownie wracamy do uniwersum Hellboya, aby poznać dzieje wiktoriańskiego łowcy czarownic. Czy ten staroświecki łowca może równać się z diabłem prosto z piekła, albo chociaż okultystycznym detektywem z Joe Golema?
Okultystyczny detektyw z XIX wieku
Gdy sięgnąłem po Sir Edwarda Greya. Łowcę czarownic, cały czas byłem pod silnym wpływem Joe Golema – komiksu, który mnie zachwycił i zasłużył na tytuł jednego z najlepszych, jakie czytałem w 2024 (przegrywa w moim prywatnym rankingu jedynie z Ośmioma miliardami dżinów). Miałem zatem naprawdę spore nadzieje. Niestety Sir Edward Grey przegrał w starciu z moimi wygórowanymi oczekiwaniami i trochę mnie rozczarował. Na komiks ów składają się trzy długie oraz trzy króciutkie historie. Są one dość niezależne od siebie, głównie łączy je postać głównego bohatera, który ma charyzmę, wzbudza sympatię, ale jednocześnie jest tylko kolejnym łowcą potworów, jakich pełno w popkulturze. Brakuje mu elementu wyróżniającego, nawet jego ciekawa przeszłość, od którego zaczęła się jego kariera została przedstawiona na raptem kilku kadrach. Aż zatęskniłem za genialnymi retrospekcjami z Joe Golema.
Kilka śledztw Edwarda Greya
Pierwsza opowieść koncentruje się na badaczach, którzy powrócili z Sahary, tam odkryli ruiny jakiegoś miasta, z których przywieźli ze sobą do Londynu kości dziwnego stworzenia. Według mnie najlepsza historia w całym zbiorze. Ciekawe wątki paranormalne, tajne stowarzyszenie, wizyta u medium, to wszystko i wiele więcej składa się na to intrygujące śledztwo. W Anielskiej służbie pochłonąłem błyskawicznie. Potem już było trochę gorzej.
Drugie dłuższe opowiadanie przenosi nas na Dziki Zachód, gdzie Grey trafia przypadkiem, ścigając pewnego szlachcica. Ten wątek według mnie został potraktowany po macoszemu – kompletnie nieistotny epizod. Bo tak naprawdę cała fabuła, koncentruje się na działalności niebezpiecznej wiedźmy. Z jednej strony czytało mi się to nawet przyjemnie, ale miałem poczucie, że ta historia nie spina się za dobrze i kilka elementów zwłaszcza w finale mi zgrzytało. Nie mówiąc o tym, że poświęcono za mało czasu bardzo ciekawym bohaterom drugoplanowym.
Ostatnia opowieść skupiona jest na śledztwie w mieście słynącym z wytwarzania cudownego eliksiru. Zaczyna się od morderstwa, a kończy na mrocznych terenach tajemniczego Bezziemia. Ciekawsza od drugiej opowieści, ale jednocześnie może ze względu na styl rysownika nie przemówiła do mnie, podobnie jak W Anielskiej służbie. Zostało mi jeszcze wspomnieć o trzech krótkich historyjkach, które są doskonałymi przerywnikami pomiędzy głównym mięskiem tego tomu. Z nich dowiadujemy się co nieco o przeszłości Greya, a także o działalności jego poprzednika, a co najważniejsze Mike Mignola przestrzega nas, abyśmy uważali na małpy!
Przepiękny Dziki Zachód!
Przy tworzeniu opowieści z udziałem sir Edwarda brało udział kilku rysowników. Kreska Bena Stenbecka momentalnie trafiła w mój gust, od razu skojarzyła mi się ze stylem Mignoli. Po samych historiach z ich udziałem widać, że byli doskonale zgrani. Jednakże to właśnie kreska Johna Severina, ukazująca mroczne oblicze Dzikiego Zachodu, zachwyciła mnie najbardziej – fenomenalna, z jednej strony taka realistyczna, a jednocześnie magiczna. Pomimo że na tę opowieść narzekałem najbardziej, to ze względu na rysunki jestem jej w stanie wybaczyć prawie wszystko! Niestety mamy także Tylera Crooka, którego styl mi kompletnie nie podpasował, choćby ze względu na sposób przedstawienia Greya. Na niektórych kadrach miałem wrażenie, że patrzę na zadziorne dziecko z rewolwerem w dłoni, a nie na niebezpiecznego łowcę czarownic. Po prostu artysta mnie do siebie nie przekonał. Jedną z krótkich opowieści zilustrował Dave Stewart, podobnie jak w Joe Golemie, każdy kadr przez niego narysowany to arcydzieło. Do wydania mam podobnie zastrzeżenia, jak do wspomnianego Joe Golema. Mam drobne wątpliwości co do jakości szycia (jak na taki gruby tom grzbiet za bardzo się rusza). Na plus za to mogę policzyć dodatki w postaci alternatywnych okładek i szkicowników artystów.
Czy warto dołączyć do sir Edwarda Greya?
Po Sir Edwardzie Greyu spodziewałem się ciekawej historii z udziałem kolejnego okultystycznego detektywa. Być może, gdyby nie wcześniejsza lektura Joe Golema, bardziej zachwyciłbym się tą pozycją. Niestety nadal jestem pod wielkim wrażeniem tamtego utworu Mike’a Mignoli, przez co miałem też wygórowane oczekiwania. Ale nawet patrząc bardziej obiektywnie tych kilka drobnych nieścisłości w drugiej opowieści, brak jakieś mocnej, wciągającej intrygi spajającej wszystkie historie czy protagonista jako typowy łowca potworów składają się, tak czy siak na jedynie solidnego, ciekawego średniaka, który przede wszystkim zachwyca klimatem i atmosferą.
Czekam na drugi tom, chętnie go przeczytam, ale nie będę ukrywał, że wiele dałbym, aby to właśnie Joe Golem dostał kontynuację.