Charmed to jeden z najpopularniejszych seriali przełomu XX i XXI wieku. Stacja The CW postanowiła przypomnieć nam o tej produkcji i na podstawie popularnej marki zaserwować widzom zupełnie nową wersję. Jak im to wyszło?
Pamiętam jak dziś, kiedy chodziłam do podstawówki, stacja Polsat emitowała w każdą sobotę serial Charmed. To właśnie dla niego, w wolny dzień, wstawałam wcześnie rano, aby obejrzeć kolejny odcinek ulubionego programu. Co było w nim takiego wciągającego? Magia, okultyzm, demony? Nie tylko. W Charmed śledzimy historię trzech sióstr, które ukrywając przed światem swoje magiczne zdolności, muszą zwalczać niebezpieczeństwo czyhające na zwykłych śmiertelników. Do tego codziennie stawiają czoła zwyczajnym, ludzkim sprawom, jak dbanie o bezpieczeństwo rodziny, czy pięcie się po szczytach kariery.
Wspomniany serial doczekał się ośmiu sezonów i jak dla mnie dostał porządne zakończenie, bez zbędnego cliffhangera. Chociaż przez lata marzyłam o tym, aby powstała kolejna odsłona, to z drugiej strony, patrząc na dzisiejsze emitowane seriale, bałabym się, że twórcy mogliby po prostu zepsuć tę produkcję. Dlatego, gdy ogłoszono powstanie remake’u Charmed, najpierw się ucieszyłam, a potem mój entuzjazm nieco opadł. Nie tylko dlatego, że wymieniono całą obsadę, ale opis fabuły brzmiał jak kolejna, współczesna telenowela. Postanowiłam jednak dać szansę nowym czarodziejkom. Zobaczcie, co z tego wynikło.
Moc trzech powróciła
Cała historia zaczyna się od śmierci matki głównych bohaterek. Kiedy Mel (Melonie Diaz) i Maggie (Sarah Jeffery) nagle wezwane przez rodzicielkę wracają do domu, ta chwilę później leży martwa przed ich mieszkaniem. Trzy miesiące po tragicznym wydarzeniu, kobiety próbują ułożyć sobie życie na nowo. Jednak niespodziewanie zjawia się Macy (Madeleine Mantock) i oznajmia im, że jest ich straszą siostrą wychowaną przez ojca. Ponowne zjednoczenie się kobiet wyzwala w nich moce, dzięki którym mogą rozprawić się z pierwszym demonem.
Co za dużo, to niezdrowo
To powiedzenie idealnie pasuje do tego serialu. Ale po kolei. Zacznijmy od głównych bohaterek, czyli trzech sióstr, które są kompletnym przeciwieństwem oryginalnych czarodziejek, co jak dla mnie jest na plus. Gorzej jednak z doborem aktorek – grają one bardzo sztywno, widać, że wszelkie odgrywane przez nie emocje są wymuszone, nienaturalne. I niestety w pilotowym odcinku nie udało mi się polubić żadnej z sióstr, chociaż Macy zapowiada się na interesującą bohaterkę. Kobieta jest naukowcem (posiada dar telekinezy), więc wszelkie magiczne sprawy będzie chciała analizować i wyjaśniać. Maggie to studentka, która czyta w myślach – ten wątek także zapowiada się ciekawie, zapewne nieraz wplącze się przez to w jakiś młodzieżowy dramat.
Najgorzej jednak wypadła Mel, z której twórczynie zrobili irytującą do granic możliwości aktywistkę i feministkę. Kobieta potrafi zatrzymywać czas i robi to tylko wtedy, kiedy w pobliżu jest jej dziewczyna – tak, jest ona lesbijką. Jednak nie rzuca się to tak bardzo w oczy, jak inne aspekty w serialu, ale o tym za chwilę. Wracając do Mel… Powiem tyle, trudno polubić bohaterkę, która w każdej scenie stara się zrobić wszystko, aby być nie do zniesienia. I to jej się udaje.
Jest jeszcze Duch Światłości, Harry, w którego wciela się Rupert Evans. Jego zadaniem jest pomagać i doradzać siostrom na ich nowej, czarodziejskiej drodze. Jednak ma on w sobie coś tajemniczego, jakąś mroczną stronę i wydaje się, że nie jest tym, za kogo się podaje. Ostatnia scena pilota zdaje się to potwierdzać.
Co do tych aspektów. Już wcześniej zapowiadano, że nowa wersja Charmed skupi się na agitce politycznej. I to niestety przytłacza wszystko inne w tym serialu. Nie dostajemy więc ciekawej historii z intrygującymi bohaterkami oraz magią. Już w pierwszym odcinku przygniata nas nadmiar współczesnych problemów społecznych: molestowanie seksualne kobiet, Time’s Up, #MeToo, a nawet zostaje wspomniany prezydent Trump jako oznaka apokalipsy. Owszem, te sprawy są ważne (może nie ostatnia), ale w serialu zostały ukazane w tak absurdalny, głupi, łopatologiczny i siermiężny sposób, że zapewne większość widzów odpuści sobie dalsze oglądanie.
Nawet nie będę się wypowiadać o efektach specjalnych. Jak na serial z XXI wieku, to daleko mu do standardów telewizyjnych. Budżet przeznaczony na tę produkcję nie był wielki i to niestety widać. Wszelkie starania i próby spełzają na niczym, a scena wybuchu demona jest wręcz śmieszna. Już oryginalny Charmed nie raził tak bardzo CGI, jak to, co dane mi było teraz zobaczyć. A przypomnę, że od tamtej pory technika komputerowa rozwinęła się w naprawdę dobrym kierunku, co widać na przykładzie Supernatural czy Gra o tron. Ale oczywiście to jest już inny budżet, więc zostawmy już w spokoju ten temat.
To dopiero początek
A chciałoby się powiedzieć: dość! I to nie dlatego, że jestem wielbicielką oryginalnego Charmed. Naprawdę, do końca wierzyłam, że stacji The CW uda się ożywić ducha tamtej produkcji. Przecież twórczynie miały tutaj duże pole do popisu: mitologia jest naprawdę szalenie szerokim i głębokim tematem i na tym głównie powinien opierać się ten serial. Niestety, dostałam polityczną agitkę, która zniechęca już po pierwszym odcinku.