Gdzie diabeł nie może, tam… nianię pośle
Kiedy podczas wizytacji w kolonialnym obozie koncentracyjnym za sprawą nieszczęśliwego splotu wydarzeń ginie żona lorda Orlando Oxforda (Ralph Fiennes) – weterana zagranicznych wojen i kolonialnych podbojów, obecnie działającego pokojowo z ramienia Czerwonego Krzyża, ten przysięga sobie, że za wszelką cenę będzie chronił jedynego syna i nie dopuści, by chłopiec na własnej skórze przekonał się, czym jest wojna. Dekadę później nastroje w Europie gęstnieją, a napięcia pomiędzy mocarstwami – rządzonymi przez niedalekich kuzynów (potrójna rola Toma Hollandera jako wszystkich trzech monarchów) – zwiastują rychłą eskalację konfliktu. Młody Conrad (Harris Dickinson) ulega propagandowym odezwom i, ku przerażeniu ojca, szuka każdej drogi, by zaciągnąć się do armii, gdy tylko osiągnie pełnoletniość. Orlando postara się jednak udowodnić mu o ile więcej może zdziałać, pracując w ukryciu. Sprawy nabiorą tempa, gdy grupa – zasilona przez rezolutną nianię, Polly (Gemma Arterton) i kamerdynera, Sholę (Djimon Hounsou) – odkryje, że rosyjski car manipulowany jest przez ekscentrycznego szarlatana, niejakiego Grigorija Rasputina (Rhys Ifans). Ten z kolei naprowadzi zespół na trop spisku tajemniczej organizacji, wpływającej na decyzje rządzących na całym świecie. Na szali ważą się losy Wielkiej Wojny, a czas ucieka.

Źródło: alvinology.com
Ra-ra-rasputin!
Na początek złe wieści dla wszystkich fanów dżentelmeńskiego duetu Harry’ego Harta i Eggsy’ego – panowie nie pojawiają się w filmie. Mamy tu bowiem do czynienia z pełnoprawnym origin story szpiegowskiej agencji. Schedę po charyzmatycznym partnerstwie Colina Firtha i Tarona Egertona godnie przejmują jednak Fiennes i Dickinson – niewymuszona chemia i pełne oddanie szalonej konwencji to bez wątpienia jeden z największych atutów filmu Matthew Vaughna. King’s Man – prequel serii o do bólu angielskiej agencji wywiadowczej Kingsman – wprowadza do radośnie kampowej franczyzy zaskakująco przyziemną wartość. Choć wciąż nie brakuje tu znaków rozpoznawczych marki – karykaturalnie demonicznych antagonistów, widowiskowo przesadzonych potyczek (wystarczy jeden rzut oka na choreografię Rasputina!) i gagów z lubością przekraczających granicę dobrego smaku – tło historyczne wymusza pewną dozę powagi. Vaughn i współodpowiedzialny za scenariusz Karl Gajdusek nie ulegają pokusie romantyzacji wojny; o ile misje szpiegowskie, na jakie udaje się Oxford ze swoją świtą, wciąż odbywają się w konwencji właściwej dla serii parodystycznej zgrywy, o tyle tragizm losu młodych żołnierzy wysyłanych na front wybrzmiewa z pełną dosadnością.
Niektórym na pewno będzie brakować lekkości poprzednich odsłon – na pierwszy plan wysuwa się tutaj w końcu cierpienie najbliższych ofiar bezsensownego konfliktu. Przeszkadzać może też nad wyraz przekombinowany scenariusz: pozornie tylko zawiłe intrygi, nie do końca jasne motywacje spiskujących złoczyńców oraz sploty szczęśliwych i nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Do narracji, balansującej pomiędzy luźną parodią a patetycznym dramatem wojennym à la 1917, nieuniknienie wkrada się chaos.

Źródło: cgmagonline.com
…i rozstać się trudno
Ostatecznie tytułowa Pierwsza misja agencji Kingsman nie jest koniecznie całkowitą klapą, a jednak w paru aspektach rozczarowuje. Zaangażowana kreacja Ralpha Fiennesa (cokolwiek bardziej dramatyczna aniżeli komediowa) i kompletnie zatraconego w rasputinowskim szaleństwie Ifansa przyciągają uwagę – film bawi wtedy, kiedy całkowicie oddaje się zajmująco niedorzecznej akcji, nuży jednak, gdy Vaughn i Gajdusek próbują uderzać w moralizatorskie tony. Połączenie kreskówkowego wariactwa i wojennego realizmu nie powinno działać, a jednak w tym szaleństwie jest jakaś metoda.