Teksańska masakra piłą mechaniczną to produkcja, o której chyba każdy słyszał, nawet jeśli nie zdecydował się na jej obejrzenie. Od 1974 roku postać Leatherface’a zdążyła już na dobre zagościć w popkulturze – w efekcie doczekaliśmy się już ósmego filmu z serii. Jednak tym razem twórcy zabrali się do tematu od zupełnie innej strony.
W gruncie rzeczy był z niego dobry dzieciak
Leatherface’a poznajemy jako dziecko, które w ramach urodzinowego prezentu otrzymuje, jakże wychowawczo, piłę mechaniczną. Chłopiec nie sprawia wrażenia szczególnie zachwyconego takim upominkiem, tym bardziej, że do atrakcji imprezy należy również zabicie i pocięcie (niekoniecznie w tej kolejności) rzekomego złodzieja świń. Mały Jedidiah Sawyer nie do końca odnajduje się w krwawym rytualne na jego cześć, co odrobinę psuje imprezę pozostałym członkom rodziny. Całe szczęście są oni względem niego wyrozumiali i, kończąc za solenizanta brudną robotę, zapewniają go o swoim wsparciu i tym, że zawsze może na nich liczyć.

„Leatherface” – kadr z filmu
Oczywiście nie jest to ostatnia próba wprowadzenia chłopca w tajniki zabijania i zjadania ludzi, w efekcie czego Jedidiah pomaga starszemu bratu w zastawieniu pułapki, w którą wpada młodziutka dziewczyna. Śmierć nastolatki okazuje się oliwą dolaną do ognia dla nienawiści jej ojca, lokalnego stróża prawa, postanawiającego zemścić się na mordercach. Kończy się na tym, że główny bohater zostaje wyrwany spod opiekuńczych skrzydeł matki, odseparowany od kochającej rodziny i pod fałszywym nazwiskiem umieszczony w szpitalu psychiatrycznym, który ma wyprowadzić go „na ludzi”. Korzystając zaś z pierwszej nadarzającej się okazji, ucieka z trójką innych pensjonariuszy i porwaną pielęgniarką.
To nie jest film, którego się spodziewamy
Dwóch francuskich reżyserów, Julien Maury i Alexandre Bustillo, stworzyło produkcję będącą typowym origin story (anty)bohatera. Drogę, przez którą musiał przejść mały Jedidiah Sawyer, by ostatecznie stać się Leatherface’em – zaczynając od, w gruncie rzeczy, dobrego dziecka, a kończąc na zabijającym piłą mechaniczną potworze, który własne oblicze skrywał pod maską zrobioną z kawałków twarzy swoich ofiar. Trudno wyobrazić sobie wszystko to, co mogło sprawić, że chłopak pokonał ten dystans, prawda? Ile musiało być w nim czystego zła, by mógł przerodzić się w tak bezwzględne i spaczone monstrum? Jego los był od zdeterminowany od chwili urodzin, czy miał jednak szanse wyrosnąć na normalnego człowieka?
Wybierając się do kina na kolejny film związany fabularnie z Teksańską masakrą piłą mechaniczną, spodziewamy się ujrzeć na ekranie… właśnie masakrę. Spływające z ostrza piły strumienie krwi, posokę tryskającą z odciętych kończyn, a wszystko to do wtóru dźwięków silnika oraz budzącego grozę rechotu szaleńca. Mniej więcej takie oczekiwania wzbudził w nas zwiastun i pierwsze kilka minut filmu, zapowiadające pełnokrwisty (i pełen krwi) horror, którego groza polegać będzie na bombardowaniu nas pełnymi przemocy scenami. Co ciekawe, produkcja błyskawicznie wkracza na inny tor, by już w scenach ze szpitala psychiatrycznego zaserwować nam zupełnie inny, bardziej obyczajowy i dramatyczny ton.

„Leatherface” – kadr z filmu
To jednak nie wszystko, bo ledwie zamykają się za nami podwoje placówki, w której pomoc dzieciakom w wyjściu na prostą mierzy się w woltach, a zostaje nam zaserwowane typowe kino drogi. Oto uciekinierzy i zakładniczka próbują nie tylko przedostać się do granicy, ale też uciec przed ścigającymi ich stróżami prawa, przy czym moralność kilku z nich jest dyskusyjna. W ostatecznym rozrachunku dostajemy zatem… mało horroru w horrorze. Nie sprawia to jednak, że produkcję ogląda się gorzej – wręcz przeciwnie, to całkiem przyjemne widowisko, a zafundowany nam miks gatunków okazuje się być zjadliwą mieszanką. Gorzej, że w końcu docieramy do tego momentu, w którym pojawia się psychologiczna wymówka dla dokonanych morderstw. Efekt jest tani, kiczowaty wręcz. W końcu jednak trzeba było widzowi pokazać Leatherface’a w pełnej okazałości.
No to będziemy zaskoczeni i przerażeni?
Niewiele tu strasznych i mrożących krew w żyłach momentów. Brakowało scen, które obudziłyby we mnie potrzebę oglądania ich przez palce lub schowania się pod kocem. I, chociaż jestem istotą z natury dość strachliwą, nie bałam się. Za to znalazłam moment, który wywołał u mnie zgorszenie i zniesmaczenie – scena nekrofilskiego stosunku, wykorzystana tylko po to, by pokazać z jak mocno zdegenerowanymi jednostkami mamy do czynienia, nie jest czymś, obok czego mogę przejść obojętnie. Zwłaszcza, że w toku całego filmu dowodów na zdeprawowanie i zepsucie uciekinierów dostajemy wystarczająco wiele, by tego nie kwestionować, ten jest zatem zbędny.

„Leatherface” – kadr z filmu
Zaskoczenia też nie uświadczymy zbyt wiele. Z racji tego, że Leatherface jest prequelem, to z góry wiemy jaki będzie efekt końcowy. Zakończenie nie jest więc żadną nowością, ba!, można przewidzieć je już w połowie filmu. Jedyną niewiadomą, na której twórcy próbowali zbudować jakiś element niepewności jest to, który z trójki głównych bohaterów ewoluuje w ganiającego z piłą mechaniczną Teksańczyka – czy będzie to szajbnięty Ike, czy spokojny Jackson, a może wielki i nieszczególnie rozgarnięty Bud. Pomimo tego, że dzieciakom w szpitalu zmieniano imiona i nazwiska, by mogły odseparować się od patologicznych rodzin i żaden z nastolatków nie posługuje się imieniem Jedidiah, to widz szybko rozgryzie i tę zagadkę.
Sięgnęliśmy do psychiki i ubrudziliśmy sobie ręce?
Pogrzebanie w psychice Leatherface’a dawało niesamowite pole do popisu, a dobre wykorzystanie tego potencjału mogłoby skutkować naprawdę porządnym przestraszeniem widza i to na zupełnie innym poziomie. W końcu o wiele dłużej pamięta się lęk wywołany zabawą z naszą podświadomością, a nie fizjologiczną reakcją organizmu na wyskakujące nagle straszaki. Tutaj tego nie uświadczymy. Półtorej godziny to zdecydowanie zbyt krótko, by zajrzeć w głąb zdrowego umysłu, a już zupełnie nie wystarcza na to, by uprawdopodobnić przemianę, którą starają się przedstawić twórcy filmu.
Z kina wyszłam zawiedziona – nie dostałam ani przekonywującej przemiany w psychopatycznego zabójcę, ani przerażającego horroru, który wywołałby we mnie jakiekolwiek poczucie lęku. W efekcie Leatherface jest dziełem po prostu przeciętnym, stanowiącym specyficzną mieszankę kilku gatunków, co samo w sobie nie wyszło źle, nie wnosi jednak nic ani do serii, ani tym bardziej do filmów grozy. Najgorsze jest jednak to, że tak właściwie nic tutaj nie zaskakuje – nie wychodzi próba zmylenia tropów i ukrycia który bohater ostatecznie zacznie ganiać za innymi z piłą mechaniczną, również zakończenie jest przewidywalne aż do bólu.