Teraz Eddie ma dwa symbionty i, jakby mało miał problemów, ściga go uzbrojony po zęby Virus. Dodatkowo w przerwach od ratowania świata musi też znaleźć czas dla swojego syna Dylana, a na pewno trudno wychowuje się dziecko w świecie, w którym każdy jest symbiontem… Przed nami kolejny tom Venoma serii wydawniczej Marvel Fresh!
Chcę, żebyś uciekał
Do czego to doszło, że Eddie Brock prosi o pomoc Avengersów? Ano facet dostał nawet kartę członkowską! Okazuje się, że nasz bohater ma teraz w sobie nie jednego, ale dwa symbionty – Venoma i Carnage’a. Ten drugi jest z tego raczej średnio zadowolony i ponownie próbuje przejąć ciało Eddiego. To bardzo ciekawy wątek zaproponowany przez Donny’ego Catesa, bowiem autor zabiera nas do prawdopodobnie najbardziej charakterystycznego miejsca w historii czarnego symbionta, czyli na Wyspę Kości, gdzie swój żywot zakończyć miał Spider-Man.
Ta zaginiona wyspa stanie się polem bitwy, na którym Brock będzie próbował powstrzymać swojego czerwonego nemezis i to w stylu mocno inspirującym się klasycznym Predatorem ze Schwarzeneggerem w roli głównej. Nie brakuje tutaj rzezi, ognia i krwi, ale też o dziwo… solidnej dawki humoru. A jakby tego było mało, scenarzysta wplata, tak ważne ostatnio, wątki ojca i syna oraz odpowiedzialności wobec niewyobrażalnego zagrożenia ze strony Boga Symbiontów. Mamy też dialogi, które skłaniają bohatera do refleksji nad swoimi początkami jako bezmózgiego złoczyńcy, który kierował się instynktowną nienawiścią do dobrze znanego pajęczaka, a skończył jako ktoś, kogo można by nazwać bohaterem.
Przyznam jednak, że najbardziej ucieszyło mnie to, że nie zapomniano o wspaniałym objawieniu, jakim jest Dylan Brock. Chłopak kontynuuje rozwijanie swoich nieoczekiwanych talentów powiązanych z symbiontami, docierając do przerażającego Knulla. W międzyczasie trafia nawet do alternatywnej przyszłości rządzonej przez symbionty i po drodze spotyka kilka nieoczekiwanych postaci.
Czerń i czerwień
Od strony graficznej Venom tom czwarty prezentuje się całkiem nieźle, a za rysunki odpowiada tutaj aż czterech artystów – Mark Bagley, Juan Gedeon, Iban Coello i Luke Ross. Na wyróżnienie zasługują w szczególności Gedeon i Coello, którzy świetnie pokazali, że Eddie nosi na sobie prawdziwego potwora. Widać to m.in. w scenie, gdy tytułowy Venom tworzy dla bohatera nową dłoń lub gdy zęby i język ukazują przerażający wygląd protagonisty. Artyści bardzo dobrze wiedzą, co robią, jeśli chodzi o płynną naturę symbionta. W ogóle jeśli komuś jakimś cudem wciąż mało kosmicznych „glutów”, to czytając ten tom, powinien być usatysfakcjonowany.
Druga połowa komiksu różni się układem paneli. Poszczególne sceny wstawiono w białe ramki, które miały odróżnić się od mocno ciemniejszego tła, jednak zabieg ten wprowadził również chaos, co może utrudniać śledzenie akcji (zwłaszcza w trakcie pokazywanych walk). Z drugiej strony, fabuła nie pozwala nam zapomnieć o świecie pogrążającym się w szaleństwie, co w efekcie nie powinno być wadą, a zaletą… cóż, to już każdy musi ocenić sam. Ogólnie rzecz biorąc, czwarty tom trzyma wysoki poziom, jak na część, która ma być jedynie przedsmakiem na prawdziwą zabawę w kolejnym, finałowym już, komiksie.
Razem jesteśmy silniejsi
Przyznam, że sporo czasu minęło, odkąd czytałem trzeci tom, więc przejście przez pierwsze karty kontynuacji przygód Venoma było dla mnie trudne. Oczywiście nie jest to wadą tego komiksu, a raczej dowodem tego, ile dzieje się w historii o nadciągającej kosmicznej zagładzie. Tom czwarty to swoiste podsumowanie bardzo osobistej narracji Brocka z jego symbiontem, pokazujące nam intymne spojrzenie na postać i jej problemy, co było mocną stroną Donny’ego Catesa w dwóch pierwszych tomach. Być może właśnie to stoi za sukcesem serii – komiks wciąga najbardziej, gdy skupia się na interakcjach Brocka z jego bliskimi i tego, jak bohater nadrabia te wszystkie utracone chwile.
Fabuła rozgrywa się w taki sposób, aby pokazać nam, jak źle może się dziać, jeśli Knull przejmie stery. Jest skierowana nie tylko do nowych czytelników, ale również tych starszych, którzy pamiętają jeszcze szalejącego Venoma (tak, Wyspo Kości, na ciebie patrzę). Równoległy świat symbiontów jest ciekawy i rzuca światło na kilka postaci, zmieniając je przy jednoczesnym pozwoleniu na zachowanie swojej dawnej osobowości. Finalnie całości nie psuje nawet kilka gorszych rysunków, które momentami mogą przedstawiać akcję w mniej przejrzysty sposób.
Historia, choć krótka, jest dość ciekawa, a ogromnym plusem jest nieco większe wyeksponowanie Dylana, syna Eddiego. Tym razem widzimy go więcej w akcji i bliżej przyglądamy się jego umiejętnościom. Osoby, które nie były przekonane do tego, jak ogromne znaczenie będzie miał ten młody chłopak, teraz nie powinny mieć już złudzeń. Nie pozostaje mi więc już nic innego, jak czekać na finał, który ma się rozstrzygnąć w nachodzącym zwieńczeniu serii – Królu w czerni.