Z jednej strony ekscytacja, stare, dobre filmy o żarłocznym i lubiącym sobie poszarpać człowieka Obcym to już klasyka, obok której miłośnicy kina grozy i science fiction nie powinni przejść obojętnie, z drugiej jednak lęk i niedowierzenie, w końcu odgrzewanie starych pomysłów bardzo często kończy się rozczarowaniem. Idee ideami, warto jednak mieć umiar w tym, co się robi, nie produkować czegoś na siłę z myślą o dodaniu sobie na koncie kilku nowych zer. Ostatnio ta zasada nie ma jednak racji bytu, pojawiają się kolejne pomysły na odświeżenie starego obrazu, który jakiś czas temu wyznaczył nowe filmowe trendy i zyskał sympatyków.
Sam Ridley Scott zaraził się gorączką odświeżania starych produkcji, próbując wskrzesić historię o swoim najgroźniejszym monstrum – Obcym. Pierwotnie jego film z 2012 roku, Prometeusz, nie miał mieć nic wspólnego, albo przynajmniej niewiele, z serią o zębatej bestii wyskakującej z ludzkich trzewi, jednak widzów nie da się oszukać. Za dużo podobieństw, za dużo odniesień i w końcu za dużo wspólnego miał z serią Obcy Prometeusz.
Obraz z 2012 podzielił odbiorców – jedni uważali, że to dobra produkcja, drudzy twierdzili natomiast, że reżyserowi skończyły się pomysły i rzucił nam na pożarcie niestrawną padlinę. Jedno jest jednak pewne, do sukcesu filmów o Obcym nowemu dziecku Scotta było bardzo daleko. Dlaczego więc postanowił znowu wkroczyć do tej samej wody? Kolejny raz wskrzesić Obcego i znaleźć mu kolejne osóbki, który ten mógłby sobie rozszarpać? Powodów może być kilka, jednym z nich na pewno jest kwestia związana z pieniędzmi.
Obcy: Przymierze miał być niejako powrotem do przeszłości, wytłumaczenie widzom, skąd w ogóle wziął się Scottowski potwór. Miało to być także wprowadzenie do nowej serii, która obecnie będzie się składać z jeszcze dwóch obrazów, pierwotnie miało ich powstać około pięciu. Nowy cykl – brzmi nieźle, prawda? Otóż, nie. Jeżeli kolejne filmy mają wyglądać tak jak Przymierze, lepiej porzucić ten projekt i zająć się czymś zupełnie innym, jak choćby szukaniem weny, bo najwyraźniej Scott gdzieś ją zgubił.
Fabuła nowego Obcego okazuje się niezwykle prosta – zadanie załogi statku Przymierze polega na dotarciu na wyznaczoną planetę w celu jej kolonizacji. Niestety po drodze coś musi pójść nie tak, latająca maszyna ulega awarii, do tego ginie kilka osób, w tym kapitan statku, Branson. W końcu załodze udaje się opanować sytuację, wydawałoby się, że teraz pozostaje już tylko wrócić na z góry obrany kurs. I zapewne tak by się stało, gdyby bohaterowie nie otrzymali sygnału z innej planety, znajdującej się o wiele bliżej niż ta wyznaczona do zasiedlenia. Co więcej, nowa lokalizacja spełnia wszystkie warunki potrzebne do rozpoczęcia na niej nowego życia. Same plusy, prawda? Szaleństwem byłoby nie skorzystanie z okazji i nie rozglądnięcie się po planecie (choć każdy widz wie, że szaleństwem okaże się postawienie na niej stopy). Jak łatwo się domyślić, protagoniści postanawiają sprawdzić nową lokalizację – dowiedzieć się, kto nadał sygnał, ale także przekonać się, czy może na tej terra incognita nie ma warunków odpowiednich do jej zasiedlenia. Sami zapewne wiecie, co przyjdzie odkryć bohaterom.

Zdjęcie z filmu „Obcy: Przymierze”
Fabuła Przymierza jest niezwykle przewidywalna. Nie ma ani jednego momentu, w którym widz mógłby chociaż udawać, że rozgrywające się wydarzenia go zaskakują. Pełno klisz, starych i nudnych rozwiązań, do tego film próbuje udawać coś, czym nie jest. Filozoficzne rozważania na temat ludzkiego życia, a dokładniej jego powstania, kreacjonizm, transhumanizm, przerysowania, groteska, mnogość intelektualnych wywodów i ta jakże symboliczna scena z Davidem i nauką grania na flecie. Pojawiają się także wątki rodem z Wyspy doktora Moreau czy Frankensteina. I zapewne widz doceniłby te starania, gdyby nie wypadły one tak naiwnie, nachalnie i płytko.
Czy w filmie o mordującym ludzi Obcym naprawdę potrzebne są głębsze wynurzenia? Pierwsze części nie były nimi naszpikowane, a i tak wpisały się do filmowego kanonu, chwalono je, odwoływano się, i nadal odwołuje, każdą kolejną produkcję, jak choćby najnowszą – Life, porównuje się właśnie do cyklu Scotta. A to już przecież o czymś świadczy.
Przymierze miało nam zacząć wyjaśniać, skąd się tak naprawdę wziął krwiożerczy ufoludek. I niby dostajemy jakieś tam wytłumaczenia, ale czy sensowne, godne tej produkcji albo chociaż wiarygodne… Niestety nie. Scott zatracił się w tym filmie, ale tak bardzo, że w ostatecznym rozrachunku nie dał swoim widzom nic nowego, nic godnego zapamiętania. Każda kolejna scena okazuje się dziwniejsza od poprzedniej. Nie czuje się w ogóle klimatu przerażenia, w końcu ma to być jednak horror, odbiorca liczy kolejne trupy, bo tych rzeczywiście pojawia się całkiem sporo, ale nie czuje nawet lekkiego żalu, gdy Obcy pozbywają się następnych bohaterów.

Zdjęcie z filmu „Obcy: Przymierze”
Bestia nie jest nam straszna, fabuła znowu okazuje się pełna dziur i niedopowiedzeń, widać po Prometeuszu Scott niczego się nie nauczył – przecież widz nie jest na tyle głupi, by łyknąć każdy podany mu w produkcji nonsens, a sama historia bez wyrazu, ot kolejny stwór morduje sobie biednych przedstawicieli homo sapiens. Cóż, trzeba była nie wdychać pyłków i nie chodzić sobie po obcej, niezbadanej planecie jak po spacerniaku.
Przymierze to zły film, nawet bardzo. Czy jest choć jeden element, który może się w tej produkcji podobać? Tak, nawet dwa. Pierwszy z nich to gra aktorska Michaela Fassbendera. Jedynie to ratuje ten obraz przed kompletnym zapomnieniem. Choć ratuje to może a mocne słowo, raczej pomaga widzowi zakodować sobie, że taki film w ogóle powstał. Drugim elementem, który działa na korzyść produkcji, jest cała warstwa wizualna Obcego – nowe technologie, pomysły na wygląd statku i broni czy zdjęcia.
Myślałam, że Prometeusz to pomyłka, błąd przy produkcji. Tam przynajmniej coś się działo, widz mógł poczuć jakieś emocje, mieliśmy klimat. A Przymierze? Jak dla mnie, nowy Obcy mógłby w ogóle nie powstać. Może nakręcono go za szybko? Może Scott nie potrafił się odczekać premiery swojego najnowszego obrazu? A może po prostu nie potrafi już stworzyć nic ciekawego w tym uniwersum. Ridley powinien sobie dać spokój, zostawić tematykę Obcego w spokoju, a nie ciągle wskrzeszać tę samą historię, eksperymentować na niej i wyładowywać swoje niespełnione marzenia.