Conan jest król barbarzyńców, tak jak lew jest król dżungli. Nie znaczy to, że popkultura nie wymyśliła innych mięśniaków, z którymi warto się zapoznać. Najlepszy przykład stanowi imć Dekapitator.
Pierwsze dwa tomy Head Loppera (argh, boli mnie brak tłumaczenia tytułu na język polski – przecież to pięknie wpisałoby się w tradycję Terminatorów czy innych Liberatorów) były radośnie beztroskie. Stanowiły swoisty pastisz heroic fantasy, pokazując w miarę zamknięte historie, w których główny bohater, Norgal, wykonywał misje wyciągnięte prosto z RPG. Trzeci tom skręcał w bardziej poważne rejony, skupiając się na przeszłości tytułowego dekapitatora i tego, w jaki sposób wszedł w posiadanie głowy czarownicy Agathy (drugiej gwiazdy serii). Zyskało na tym światotwórstwo, jednak odbyło się to kosztem lekkości opowiadania historii.
Schody, schody, schody
Wyprawa do schodów Mulgrida plasuje się pomiędzy pierwszymi dwoma a trzecim tomem. Przygoda ma tutaj bardziej awanturniczy charakter niż w poprzedniku, jednak sporo jest też poważniejszych wtrętów i wątków politycznych. Norgal i jego ekipa poszukują tytułowych schodów, gdyż na ich szczycie czeka mędrzec znający odpowiedź na każde zadane pytanie. Dekapitator nie zna tożsamości swojego adwersarza, więc pójście na skróty i uzyskanie tej wiedzy w niebezpośredni sposób jest mu na rękę. I pomimo że ten wątek został wyróżniony w tytule, to konkluzję ma w połowie tomu i pełni rolę poboczną. W czwartym Head Lopperze zdecydowanie więcej miejsca poświęcono na królewskie intrygi w mieście Arnak Pluth, gdzie starzejący się władca szykuje się do ustąpienia z tronu. I tu powraca też „growość”, gdyż Norgalowi przychodzi szukać dwóch artefaktów, z czego jednego strzegą pająki (no bo co to za RPG bez arachnidów?). A w to wszystko wmieszają się także… reptiliańscy półbogowie.
Co cztery głowy, to…
Przedwieczne przysłowie głosi: „przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę”. Na szczęście ten etap Norgal ma już za sobą, gdyż oprócz Agathy do jego kompanii dołączyli znani z poprzednich tomów Kozioł z Siwobrodych i Vrishka z Venorii. I ten aspekt sprawdza się bardzo dobrze. W poprzednich tomach widzieliśmy głównego bohatera działającego solo, stąd oglądanie go zmuszonego działać zespołowo jest zabawne i dobrze poprowadzone. W końcu ktoś może utemperować jego zakuty łeb.
Wystarczy już o fabule, gdyż tym, co prawdziwie „robi robotę” w Head Lopperze jest warstwa graficzna. Wyczyny Andrew Macleana to mistrzostwo. Jestem w stanie uwierzyć, że wielu osobom nie spodoba się doprowadzony wręcz do absurdu minimalizm (na niektórych kadrach Norgal zamiast twarzy ma tylko brodę z zaznaczonymi oczami), lecz jakie to wszystko jest przepięknie DY-NA-MI-CZNE. Mam jednak wrażenie, że o dziwo tom pierwszy pod tym względem wypadał jeszcze lepiej ze względu na więcej zabaw z kadrowaniem.
W głowie się nie mieści
Wyprawa do schodów Mulgrida to lektura przyjemniejsza niż poprzedni Rycerze Venorii, choć jednocześnie dalej jest ciut gorzej niż w dwóch pierwszych tomach. Nie mam jednak tego Andrew Macleanowi za złe – lubię, gdy twórcy nie osiadają na laurach i starają się wciąż rozwijać swą opowieść. A że nie zawsze wszystkie zmiany są słuszne? Cóż, taki bywa proces twórczy. Niemniej, Head Lopper pozostaje w ścisłej czołówce wydawanych obecnie komiksów rozrywkowych.