Szaleńcza podróż Mikiego i Donalda
Miki. Szalone przygody to niesamowita historia, w której Myszka Miki i Kaczor Donald wyruszają w pogoń za Braćmi Be oraz Czarnym Piotrusiem, aby odzyskać majątek Wujka Sknerusa. W tym celu będą musieli udać się w kosmos, odwiedzić Atlantydę czy zbadać zaginioną świątynię. Na każdej stronie znajdzie się sporo ciekawych, emocjonujących i zabawnych scen. Wystarczy tu wspomnieć o talencie rybackim Donalda, który przekonał się, że duża, żywa przynęta przyciąga jeszcze większego osobnika. Jednakże warto od razu wspomnieć o największym mankamencie tego komiksu. Pierwotnie ta seria ukazała się w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku w tygodniku Mickey’s Quest, a Lewis Trondheim i Nicolas Keramidas postanowili przywrócić ją kolejnym pokoleniom. Niestety odnaleźli tylko połowę plansz. Co oznacza, że brakuje aż trzydziestu ośmiu stron z osiemdziesięciu dwóch… Taki właśnie był zamysł twórczy obu autorów i choć Miki. Szalone przygody, to świetny komiks, to gdy nagle przeskakujemy z kosmosu do Atlantydy, opowieść niestety traci sens. Ze względu na te celowe ubytki zaburzona jest ciągłość, a pewne wątki umykają. Na przykład ja nadal nie wiem, jaki był faktyczny plan Braci Be i Czarnego Piotrusia, co chcieli osiągnąć i dokąd zmierzali. Niestety tak naprawdę to tylko połowa niezwykłej i fascynującej opowieści!
Bracia Be + Czarny Piotruś = kłopoty
Oprawa graficzna prezentuje się przyzwoicie, ma swój niepowtarzalny urok, widać i po prostu czuć, że obcuje się z „odnalezionym zabytkiem”. Podczas czytania tego komiksu można wręcz cofnąć się do czasów dzieciństwa. Nie da się oprzeć wrażeniu, że wyciągnęło się jakiś stary komiks ze strychu z wydartymi i poplamionymi stronami. Szczególnie zabawnie prezentuje się mimika bohaterów, gdy są przerażeni, zdezorientowani czy też zdziwieni. Poza tym do wydania nie mam jakiś dużych zastrzeżeń. Choć płacić pięćdziesiąt złotych za komiks, który sprawia wrażenie mocno niekompletnego to jednak trochę dużo.
Czy warto wziąć udział w szaleńczej pogoni?
Komiks Miki. Szalone przygody w moim odczuciu ma wielki potencjał, jednakże przez zabawę z formą w wykonaniu obu autorów otrzymujemy jedynie zajawkę, która rozbudza apetyt, a go nie zaspokaja! W tej formie nie mogę niestety polecić tego komiksu, za dużo jest tu braków, aby móc cieszyć się w pełni z lektury. Zdecydowanie lepiej wypada choćby Horrifikland! Aczkolwiek przypuszczam, że gdyby nie te ubytki byłoby wprost przeciwnie, a Szalone przygody otrzymałby ode mnie ósemkę. Szkoda, że Lewis Trondheim i Nicolas Keramidas nie zdecydowali się wydać tej historii w spójniejszej formie.