Mroczne materie są uznawane za najsłynniejszą trylogię fantastyczną XX wieku, zaraz za Władcą Pierścieni. Niemożliwym zatem było, aby fakt ten umknął uwadze producentom oraz studiom filmowym największego kalibru. W przeciwieństwie jednak do dzieła J.R.R Tolkiena, adaptacja Mrocznych materii trafiła w pierwszej kolejności na małe ekrany, za sprawą platformy HBO GO i trochę musieliśmy na nią poczekać. Czy było warto? Sprawdźmy.
No i fantastycznie!
Jestem pewien, że każdego fana fantastyki niezmiernie cieszy fakt, iż z biegiem lat produkcje tego typu prezentują się coraz lepiej. Doczekaliśmy się zarówno filmów, jak i seriali, które mają naprawdę wysoki poziom i z zadowoleniem stwierdzam, że czasy drewnianych smoków na kółkach mamy już dawno za sobą. Możemy śmiało powiedzieć, że fantastyka wreszcie bez kompleksów staje w szranki z pierwszą ligą kinematografii. Warto przy tym dodać, że proces ten rozpoczął się lata temu, wraz z premierą adaptacji pierwszej części Władcy Pierścieni. Odnoszę wrażenie, że Drużyna Pierścienia była właśnie tym filmem, który przetarł szlak dla innych, jemu podobnych tytułów. Sprostuję od razu, że pisząc o filmach fantastycznych, mam na myśli klimaty lochów i smoków, z pominięciem science fiction, które radziło sobie całkiem nieźle i to od wielu lat. Co się natomiast tyczy seriali, to prym wiedzie tu oczywiście Gra o Tron, chociaż wyraźnie odciąłbym się od ostatniego sezonu, któremu drewniane smoki na kółkach mogłyby chyba pomóc. Tak czy inaczej mamy w czym wybierać, a bogactwo literatury i rozwój sztuki filmowej dają nadzieję na kolejne interesujące produkcje. Warto zauważyć, że w szczególności ten rok był obfity w ciekawe tytuły. Nie dość, że dostaliśmy Wiedźmina, który urasta wręcz do rangi popkulturowego fenomenu ostatnich lat, to doczekaliśmy się również serialowej adaptacji Mrocznych materii, czyli fantastycznej trylogii Philipa Pullmana. Zdecydowanie warto poświęcić jej chwilę.
Gwiezdny pył tylko trochę inny
Mimo że Mroczne materie są nierzadko porównywane z dziełem J.R.R. Tolkiena, to prezentują one inne podejście do tematu fantastyki. W porównaniu do Władcy pierścieni, trylogia Pullmana jest dużo bardziej “baśniowa”. Znacznie bliżej jej do prozy Terry’ego Pratchetta, nie ma tu zatem miejsca na szkaradnych orków, krwiożercze archanoidy czy okrutnych uruk-hai. Zamiast nich Lyra Belacqua, odgrywana przez Dafne Keen, przeżywa liczne przygody. Aktorka, znana z filmu Logan, dobrze czuje się w swojej roli, czym zjednuje sobie sympatię widza. Jest to nie lada osiągnięcie, zwłaszcza zważywszy na to, kto jeszcze pojawił się w obsadzie. Nazwiska takie jak James McAvoy czy Ruth Wilson stanowią swoistą gwarancję dobrego aktorstwa w tym serialu, lecz nie przyćmiewają oni reszty obsady. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, iż reszta dziecięcych aktorów, poza główną bohaterką, także wypada bardzo dobrze. Można zatem przyznać, że ten aspekt produkcji jest bardzo wyważony i prezentuje się dobrze. Wracając natomiast do samej historii, to wielowątkowa linia fabularna prowadzona jest w sposób spójny, choć trzeba też zaznaczyć, że nie zawsze. Są pewne elementy, które przez długi czas wyglądają tak, jakby nie miały jakiegoś szczególnego znaczenia i połączenia z wątkiem głównym. Mam tu na myśli wprowadzenie drugiego z głównych bohaterów, czyli Willa Parry’ego, który w książkowym pierwowzorze pojawia się dopiero w drugim tomie. Z dużo większym zainteresowaniem obserwowałem intrygę snutą wokół postaci Lyry, jej tajemniczego pochodzenia i imponujących, zwłaszcza jak na młodą dziewczynkę, dokonań, niż wprowadzenie drugiego głównego bohatera. Liczę na to, że w kolejnych sezonach (o ile rzecz jasna takie powstaną) producenci zdecydują się na uwypuklenie jego postaci oraz wątku. Jest to jakiś problem, jednak w biorąc pod uwagę całokształt, nie jest on znowu taki straszny. Główny motyw czyli tajemniczy i magiczny pył stanowi swoistą klamrę produkcji, gdyż pojawia się w zasadzie na początku i końcu serialu. To co znajduje się pośrodku, można przyrównać do walki Dawida z Goliatem. Naprzeciwko potężnych i złych organizacji w postaci Magisterium i Generalnej Rady Oblacyjnej, które porywają dzieci, staje wędrowny lud Gipcjan. Pośrodku tego wszystkiego mamy naszą bohaterkę, jej rodzinne problemy i zagadkowe przeznaczenie. Z pewnością nie da się tu pogubić i jest to niebagatelny plus.
Nie wszystko jest jak z bajki
W przypadku Mrocznych materii najsłabszą stroną produkcji jest nijaka oprawa dźwiękowa, która kuleje zwłaszcza w przypadku utworów i nieco mniej pod względem dubbingu. Pod tym względem w serialu nie było niczego intrygującego czy wzniosłego, a szkoda bo jest dzięki dobremu udźwiękowieniu można świetnie budować klimat, a tego jednak trochę tu zabrakło. Nie można się natomiast przyczepić do warstwy wizualnej serialu, gdyż tutaj produkcja prezentuje się naprawdę dobrze. Zdjęcia oraz efekty specjalne czy to daemonów, pancernych niedźwiedzi czy wszelakich zjawisk nadprzyrodzonych są w porządku i w zasadzie nie ma do czego się przyczepić.
Warto czy nie?
Sądzę że tak, zwłaszcza jeśli ktoś lubuje się w prozie Pullmana oraz epickiej i bardziej że tak to ujmę baśniowej fantastyce. Mamy tu gadające zwierzęta, magiczny pył i oczywiście zeppeliny, nie skłamię zatem jeśli powiem, że Mroczne materie przypadną do gustu również młodszym odbiorcom. Ważnym aspektem serialu jest fakt, iż aby czerpać przyjemność z jego oglądania nie trzeba koniecznie znać książkowego pierwowzoru, gdyż prędzej lub później dostajemy wszelkie niezbędne informacje. Za to producentom należy się duży plus.