Netflix coraz częściej stawia na dystopię w swoich produkcjach z gatunku science fiction. Oto czarna wizja przyszłości, która wynika z krytycznej obserwacji rzeczywistości społecznej, staje się także tłem dla thrillerów psychologicznych. Zarazem daje ona twórcom możliwość pesymistycznej oceny współczesnego świata i zawarcia przestrogi dotyczącej kierunków jego rozwoju. Jednak ilość filmów i seriali osadzonych w tym klimacie sprawia, że widzowie mają w stosunku do nich coraz większe oczekiwania. Łatwo jest powielić schematy i znane klisze, które trudno potem przesłonić nawet piękną oprawą wizualną lub techniczną doskonałością. Czy Anon wybija się ponad inne podobne sobie realizacje?
Pomysł zasługuje na uznanie
Anon przedstawia wizję stechnicyzowanego świata przyszłości, gdzie ludzie posiadają „oczy duszy”. To zaawansowany wynalazek biotechnologiczny, polegający na przenoszeniu wszystkiego, co widzi i słyszy jednostka, wprost na serwery proxy w formie pliku. Organy władzy wykonawczej mają dostęp do wszelkich metadanych – znajdują się one w etherze. Jednak wciąż istnieją hackerzy, a więc funkcjonuje i dark ether (coś na kształt dzisiejszego dark netu). Dzięki nim obywatele mogą usuwać i maskować niewygodne wspomnienia. Najczęściej te, które mogłyby posłużyć jako potwierdzenie złamania prawa czy zdrady. Tym światem rządzi więc obraz i to on staje się dowodem w każdej sprawie śledczej. Jednak nie tylko – w codziennych sytuacjach ludzie mogą żądać od siebie nawzajem ujawnienia danych na potwierdzenie własnych słów.
„Oczy duszy” sprawiają , że niepotrzebne są telefony, notebooki, a nawet billboardy na ulicach. To ciągle aktywny system sterowany za pomocą umysłu, który narzuca informacyjny filtr na rzeczywistość. Wystarczy spojrzenie, by poznać strukturę widzianej rzeczy, jej historię i zastosowanie. Dane wyświetlają się automatycznie obok niej. Wystarczy rzut okiem na witrynę sklepową, by uruchomiła się reklama oferowanych produktów. „Oczy duszy” pozwalają także wykonywać połączenia, przeglądać sieć, prowadzić konwersacje, planować życie, wizualizować przedmioty czy otoczenie – innymi słowy, dzięki nim ludzie mają nieograniczony dostęp do etheru i rekonstruowania swojego świata.
Taka wizja przyszłości przypominała mi fabułę Raportu Mniejszości i jednego z odcinków Black Mirror. Mamy tu do czynienia z narzędziem inwigilacji na różnych poziomach, choć przede wszystkim ma ono służyć zapewnieniu obywatelom maksimum bezpieczeństwa. Pojawia się oczywiście kontrkultura związana z tą technologią – wprowadzeni zostają bohaterowie, którzy chcą pozostać anonimowi i żyją analogowo. Przedstawiona zostaje sytuacja, w której protagonista staje się ofiarą, jak się okazuje, niedoskonałego systemu i manipulacji obrazem. Znamy już takie schematy. Anon plasuje się jednak po środku, między kinem akcji i thrillerem psychologicznym – ale brakuje mu werwy.
Przytłaczająco, chłodno i mrocznie
Film utrzymany jest w zimnym kluczu. Scenografia miasta przyszłości staje się przez to bardziej przytłaczająca – toporne bryły pozbawione są barw, bo przecież można je nadać za pomocą „oczu duszy”. Otoczenie wygląda jak betonowe więzienie pełne płaskich, gładkich przestrzeni i prostych linii, przez co jest ułatwione wyświetlanie informacji czy projektowanie swoich wyobrażeń. Produkcji towarzyszy ciężki klimat mrocznej historii detektywistycznej, w której akcja rozwija się powoli. Nawet szybkie sekwencje dostosowane do oprawy muzycznej nie wpływają na jej tempo.
Sami bohaterzy porozumiewają się niemal bez emocji. Stają się one zbędne, gdy wydarzenia można zrelacjonować jednym kliknięciem. Jednak twórcy Anon wyposażyli protagonistę w tragiczną przeszłość, która wraca do niego każdego dnia w formie bolesnych wspomnień. Nie umie udawać, że nie mają one znaczenia, dzięki czemu wyłamuje się ze skostniałej rzeczywistości.
Prawie
Prawie dałam się porwać tej smutnej, inwigilacyjnej wizji, gdzie obraz staje się jednym dowodem na poparcie faktów. Świat, w którym zamyka się oczy nie tylko w czasie uniesień czy modlitwy, ale i podczas łamania prawa, początkowo powodował ciarki. Jednak do akcji wkroczyła piękna podejrzana, na którą mam wrażenie, że nie starczyło pomysłu. Jej historii zabrakło pogłębienia, a czynom solidnego umotywowania. O ile biuro detektywistyczne odwala kawał dobrej roboty – zarówno fabularnie, jak i aktorsko – o tyle quasi-romantyczny wątek psuje efekt. Twist plot w punkcie kulminacyjnym także jest słabo przekonujący, bo wprowadzony zostaje zbyt gwałtownie. Można się wtedy niepotrzebnie pogubić.
Mimo wszystko, polecam
Anon jest produkcją, z którą należy się zapoznać. Pomysł na tę dystopię okazuje się naprawdę ciekawy, choć twórcy sięgają po znane schematy. Kilka elementów historii kuleje, lecz nie dyskredytują one całości. Przytłaczający klimat filmu sprawia, że szybki montaż nie wpływa na tempo akcji, przez co wydaje się ono po prostu powolne. Jednak może właśnie o to chodziło – by wprowadzić widza w pewien transowy stan. Dopiero, gdy się z niego ocknie, przestroga Anon będzie miała szansę wybrzmieć donioślej. Im bardziej starasz się być anonimowy, tym bardziej stajesz się widoczny.
Miło, że recenzent ma otwarty umysł, a nie równa produkcję z Ziemią, jak większość, za niedoróbki, które są nieuknione w budżetowym tytule.