Elektra. Czerń, biel i krew to kolejny tom ukazujący w trzech barwach marvelowskiego superbohatera. Czy dzięki temu zbiorczemu wydaniu poznamy nowe oblicze Elektry?
Walka z demonami i wampirami
Elektra. Czerń, biel i krew to zbiór dwunastu opowieści stworzonych przez różnych twórców. Zazwyczaj w takim przypadku ciężko jednoznacznie ocenić takie dzieło, bo historie trzymają różny poziom. O dziwo Elektra jest niestety niechlubnym wyjątkiem. Albowiem wszystkie zgromadzone komiksy są według mnie równie przeciętne. Żaden mnie szczególnie nie zachwycił. Tak naprawdę po miesiącu myślę, że będę pamiętał ewentualnie dwie opowieści. W Vérité akcja koncentruje się na policjantach, którzy próbują odkryć, kto zamordował prawnika Wilsona Fiska. Kluczowe okazuje się nagranie z kamery. Ten komiks ma w sobie nutkę opowieści grozy i to może się podobać. Drugim najciekawszym dziełem są Siły, których nie pojmujesz, ponieważ pojawia się tam świetnie zilustrowany Ghost Rider. Swoją drogą w serii Czerń, biel i krew chętnie zobaczyłbym część poświęconą właśnie jemu! Pozostałe historie są do przeczytania i zapomnienia. Mamy pośród nich pojedynek Elektry z wampirami czy Czarną Wdową. W Yokai nie pada ani jedno słowo, ale dialogi i tak nie obroniłyby opowieści, w której protagonistka przybywa do wioski, wyrusza w pogoń za potworem, zabija go i odprowadza dziewczynkę do domu. Po prostu czytasz i zapominasz, bo te opowieści są tak nijakie. Większości historii brakuje jakiejkolwiek głębi. Krótka forma nie należy do łatwych i według mnie tutaj artyści nie podołali zadaniu. W części poświęconej Carnage’owi trafiło się kilka perełek w tym świetny komiks paragrafowy, ukazujący destrukcyjny wpływ symbionta na nosiciela, a w Elektrze nie ma kompletnie nic szczególnego. Starano się co prawda ukazać ją z różnych stron, więc nie tylko jako zabójczynię, ale też kochankę czy matkę, ale to zdecydowanie za mało.
Krwawe oblicze zabójczynie
Zaletą takich zbiorów jest różnorodność. Z przyjemnością przyglądałem się rozmaitym technikom zastosowanym przez poszczególnych rysowników. W Vérité wraz z protagonistą oglądamy telewizję i przeglądamy nagrania z kamer. W sumie to nawet zabawne są sceny, na których jest cała obudowa telewizora, a to, co najważniejsze dzieje się na ekranie, w jeszcze mniejszym kadrze. Rysownik Czerwonego Świtu ukazał Elektrę w zaiste pięknych i dramatycznych scenach, gdy mierzy się z całą bandą paskudnych wampirów. Obrzydliwie prezentują się też japońskie maszkary w Zabójczyni. Makabryczne trofeum Elektry wygląda jakby żyło własnym życiem. No i oczywiście wspomniany Ghost Raider skradł całe show w Siłach, których nie pojmujesz. Zatem pod względem graficznym jest na czym zawiesić oko, myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Co do wydania, to oprócz drobnej literówki większych uchybień się nie dopatrzyłem. Na końcu tomu zamieszczono kilka niesamowitych i bardzo krwawych okładek.
Czy warto stanąć twarzą w twarz z Elektrą?
Według mnie zdecydowanie lepiej wypadł tom z Carnage’em. Elektra podobnie jak inne części z tej serii może zwrócić uwagę czytelników różnorodną oprawą graficzną. Ja z przyjemnością przyglądałem się rozmaitym artystycznym zabiegom. Ale niestety pod względem fabularnym nie znalazłem tutaj nic ciekawego. Niby źle nie było, ale zabrakło choć jednej bardzo dobrej opowieści. Nawet myślałem, że dzięki temu komiksowi zainteresuję się postacią Elektry, ale przedstawiono ją niestety wyjątkowo sztampowo i nijako.