Wydana przez Jaguara komiksowa adaptacja najsłynniejszej powieści Margaret Atwood na pewno nie jest tylko streszczeniem z obrazkami. To autorska, choć wciąż wierna oryginałowi, interpretacja, nieco inaczej rozkładająca akcenty. Rysowniczka Renée Nault każe nam zastanowić się nad estetyką przemocy i samotnością podręcznych.
Powrót June
Komiks Opowieść podręcznej ukazuje się w Polsce na krótko przed premierą czwartego sezonu serialu HBO opartego na tej samej powieści. I kilka miesięcy po czarnych i różowych protestach w Polsce czy USA, na których pojawiły się kobiety przebrane w czerwone stroje bohaterek Atwood. To oczywiste, że każda kolejna adaptacja lub nawiązanie do tej wyjątkowo mocnej dystopii wywołują dyskusje. Kiedy to piszę, najświeższa rozmowa o Podręcznych miała miejsce na Book Targu, a prowadziła ją Sylwia Chutnik (nagranie znajdziecie tutaj). Magdalena Środa, Monika Rakusa i Agnieszka Jankowiak-Maik mówiły przede wszystkim o powieści, ale usłyszycie też ich entuzjastyczne opinie o samym komiksie.
Choć książkę Atwood przeczytałam dobrych kilka lat temu, moje pierwsze zetknięcie z June miało jednak miejsce jeszcze w latach 90., kiedy na pewno byłam na nie za mała. W TVP pokazano pierwszą filmową adaptację tej dystopii w reżyserii Volkera Schlöndorffa. Wrażenie było na tyle silne, że na studiach bałam się pierwowzoru. Te emocje odpowiadają pewnie też za to, że nie do końca kupuję interpretację HBO, w której oprawca głównej bohaterki, Komendant Fred, jest młodym mężczyzną, a między nim i „Fredą” w pewnym momencie można wyczuć całkiem (wybaczcie to słowo) sympatyczne napięcie. A przecież naczelną patologią Gileadu jest ubezwłasnowolnienie połowy społeczeństwa, a potem oddawanie starcom młodych kobiet do gwałcenia.
Zuzanny w brzydkim świecie
Renée Nault świetnie wyczuwa kontrasty estetyczne, które są wpisane w zbrodniczy reżim Opowieści podręcznej. Jeśli przewertujecie komiks na szybko, w oko wpadną wam przede wszystkim niezwykle piękne portrety delikatnych twarzy June i jej koleżanek, ich wysmukłe sylwetki w czerwonych strojach. Myślicie pewnie „hola, hola, przecież to dystopia, a nie Czerwony Kapturek”. Poczekajcie do pierwszego wieczora z Komendantem. Kiedy w tym wysmakowanym, jakże kobiecym świecie zaświeci goły tyłek pana i władcy, od razu zrozumiecie, gdzie jesteście.
Przełożenie powieści na obraz przyniosło jeszcze kilka ciekawych efektów. Zobaczycie świat, paradoksalnie, bardzo sfeminizowany; June od uwięzienia w szkole dla Podręcznych ma kontakty właściwie tylko z osobami tej samej płci – Ciotkami, Martami (zajmującymi się domem) i Żonami, a raczej konkretną Żoną w domu, do którego została oddana „na posługę”. Ta wersja życia ma tylko kilka kolorów, bo stroje każdej mieszkanki Gileadu są de facto mundurami informującymi o jej roli. Więcej barw pojawi się tylko we wspomnieniach bohaterki; po jakimś czasie ten codzienny świat wyda się wam, jak jej, zupełnie nierzeczywisty i dziwny. Jakby ktoś powklejał kartki z innego komiksu, w którym nawet ludzkie sylwetki były rysowane zupełnie odmiennie. Tę nieprzystawalność teraźniejszości June do jej przeszłości zobaczycie też w scenie z klubu nocnego – Nault dobitnie pokazuje, jak karykaturalnie i brzydko wygląda świat XX wieku w pamięci Komendantów.
Nowe interpretacje
Opowieść podręcznej to adaptacja prozy, ale bardzo oszczędna w słowach. Dzięki temu myśli June, czy wypowiedzi innych postaci, wybrzmiewają jeszcze silniej niż w oryginale. To trochę jak medytacja nad tym bardzo ograniczonym kontaktem z językiem, który jest codziennym doświadczeniem każdej Podręcznej – w końcu właściwie nie wolno im z nikim rozmawiać.
Wreszcie – samotność głównej bohaterki. Wersja HBO przyzwyczaiła nas do tego, że June ciągle coś robi, z kimś spiskuje. Fabuła i dialogi są geste. Tymczasem w komiksie, jak w powieści Atwood, w zasadzie nie dzieje się nic, każdy dzień to powtarzalna nuda bez możliwości ucieczki. Schodkami w górę i w dół, wieczory w celi na piętrze, czasem spacer z inną Podręczną. Narratorka opowiada o drobiazgach, bo nie ma niczego innego, na czym mogłaby zawiesić uwagę.
Wyraźniej zobaczycie tu jeszcze jedną kwestię – w swojej zwykłej codzienności główna bohaterka nie była aktywistką. Marzyła o zwykłym, rodzinnym życiu, miała poczucie, że pokolenie jej matki wywalczyło prawa kobiet na stałe. Nault i Atwood nie opowiadają historii osoby walczącej, tylko przeciętnej dziewczyny, która chciała móc pozwolić sobie na spokój i bierność. Nie jest to żadne oskarżenie, tylko spekulacja – co, jeśli to poczucie bezpieczeństwa jest tylko złudzeniem?
Opowieść podręcznej w adaptacji Renée Nault to książka dobra sama w sobie, więc spokojnie mogą po nią sięgać osoby nieznające powieści Atwood czy jej ekranizacji. Ale także dla nas, obcykanych z cytatami, które zaliczamy kolejne dyskusje o Gileadzie, ma wielką wartość. Interpretacja rysowniczki jest pod pewnymi względami minimalistyczna – z tekstu dostajemy fragmenty, z fabuły najważniejsze wątki. Zwraca jednocześnie naszą uwagę na trudne zaakceptowania estetyczne bogactwo, a zarazem (łatwiejszą do przyjęcia) brzydotę „utopii” zaserwowanej Amerykankom przez Synów Jakuba. Jeszcze silniej niż oryginał koncentruje spojrzenie na June, jej bolesnych doświadczeniach, samotności i braku sił. Przypomina, że w swojej warstwie fabularnej Opowieść nie jest historią o walce i zwycięstwie – a jeśli już, to twórców Gileadu.
Obyśmy nie musiały być bohaterkami – Atwood w innej rozmowie z Chutnik przywołała słowa działaczki polskiego ruchu oporu, której wspomnieniami inspirowała się, pisząc niektóre wątki Opowieści podręcznej. Nault idzie właśnie po tej linii interpretacyjnej, zupełnie inaczej niż w serialu HBO. Ten kontrast wydaje mi się bardzo ważny dla głębszej refleksji nad prawami człowieka i działaniami na rzecz ich egzekwowania i ochrony. Możemy nie być bohaterkami tak długo, jak nikt nam ich nie odbiera. W innym wypadku nawet ten wybór zostanie w naszym imieniu dokonany przez kogoś innego.