Bujając w obłokach cukrowej waty
Marzyciele to chyba najczęściej obrazowana przez kino grupa. Pasjonaci patrzący na świat przez różowe okulary, pełni kreatywności, która w zderzeniu z rzeczywistością jest na straconej pozycji. Do tego zbioru możnaby zaliczyć Willy’ego Wonkę (Timothee Chalamet) – wędrowcę, marzyciela, młodego teoretyka i praktyka czekoladnictwa. Przybywa on do miasta, w którym znajduje się Galeria Smakoszy – miejsce mające dla chłopaka szczególne znaczenie. Właśnie tam Wonka chce zacząć nowy rozdział, tworząc i sprzedając to, co umie robić najlepiej.
A jak łatwo się zorientować, nie będzie to miły i przyjemny proces. Ba, Willy (na własne nieszczęście nieumiejący czytać) na samym starcie swojej przygody otrzymuje od losu tęgiego plaskacza – pada ofiarą pary cwaniaczków, od których zamiast lokum otrzymuje celę i przymusową pracę w pralni, do tego monopol w postaci szefów fabryk czekoladowych, którzy pozornie toczą ze sobą walkę, a tak naprawdę działając w porozumieniu, zagarniają dla siebie cały lokalny rynek tego przysmaku.
Na czekoladowym kompasie moralnym
Rozpatrywanie postaci Wonki w kategoriach politycznych byłoby nie lada zabawą, ponieważ z przedstawienia go przez Paula Kinga zadowoleni byliby zarówno liberałowie, jak i socjaliści. Pierwsi zobaczą w nim pochwałę indywidualności i wojownika toczącego bój z utrudniającymi prowadzenie działalności przepisami, drudzy – marzyciela, który chce uszczęśliwić swoimi produktami wszystkich, bez względu na wiek, płeć czy wagę, nie biorąc za to horrendalnych stawek.
Najbardziej szczęśliwi będą jednak ci, którzy wyżej niż psychologiczno-polityczne zawiłości cenią przyziemne ciepłe kino. Bo choć Wonka jest pełen kolorów i emanuje wizualną fantazją, to w gruncie rzeczy pozostaje prostą historią o tym, że za niespełnialnymi marzeniami kryją się proste pobudki. Świat nie zawsze będzie wobec nich przychylny, ale będąc otoczonym dobrymi ludźmi czy przyjaciółmi, szanse na to wzrastają.
Tych jednak tytułowy bohater zdaje się mieć tyle samo, co wrogów. Podział na dobrych i złych jest klarowny od samego początku, a przerysowanie krwiożerczych kapitalistów z czekoladowego kartelu wybornie wpisuje się w konwencję filmu.
Nie ma lepszego od Timothéego
Podobnie jak cała jego obsada. Ta pęcznieje od znakomitych ról – od komiksowych liderów kartelu (Joseph-Lucas-Baynton), przez rozbrajającą parę właścicieli pralni tworzoną przez (genialną jak zawsze) Olivię Colman i Toma Davisa, czy zabójczo zabawnego i zawziętego Umpa-Lumpa w wykonaniu Hugh Granta, na głównej gwieździe kończąc. Timothee Chalamet coraz częściej zyskuje miano aktora, który zaraz zacznie „wyskakiwać ludziom z lodówek”. Jeśli miałby to robić z taką gracją jak tutaj, nie będę składał zażaleń. Jego Willy Wonka ma w sobie gigantyczne pokłady charyzmy, czarujący talent wokalny i w brawurowy sposób balansuje pomiędzy rozgrzewaniem otoczenia wyobraźnią i czekoladową inwencją a byciem wrażliwcem, który chce zrealizować marzenie, zasiane dawno temu przez nieżyjącą mamę. Warto wspomnieć także o jego niesamowicie ujmującej chemii z młodziutką Calah Lane w roli rezolutnej Nitki.
Jako miłośnik musicali, nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał, jak bardzo zachwycałem się warstwą muzyczną filmu Paula Kinga. Piosenek nie ma w nim dużo, ale momentalnie wpadają one w ucho a dzięki doskonałym inscenizacjom, można je chłonąć i się w nich rozpływać. Nie można zapomnieć o znakomitej scenografii czy kostiumach. Wszystko razem tworzy piękną dla oka całość, która w połączeniu z historią buduje coś więcej, niż tylko ładny obrazek.
Wonka jest musicalem w najlepszym i najpełniejszym tego słowa znaczeniu – ma w sobie urok, doskonałe kreacje aktorskie, świetne występy wokalne. To spektakularny i jednocześnie nieprzesadnie bajkowy obraz, pełen magii trzymającej się jednak dość blisko ziemi i dobrej, reżyserskiej roboty. Jednej z najlepszych w tym roku.
Na film Wonka zapraszamy do sieci kin Cinema City!