Po epickim starciu Batmana z Bane’em przyszła kolej na o wiele groźniejszego przeciwnika, którego nie sposób pokonać konwencjonalnymi metodami. Czy Epidemia, kolejny pięćset stronicowy komiks, będzie równie wybitny, jak Knightfall?
Batman kontra niewidzialny wróg
W Knightfallu Batman został złamany przez Bane’a. Wydawać by się mogło, że już nic gorszego nie może spotkać Bruce’a. Tymczasem w niniejszym tomie Mroczny Rycerz staje do walki z wrogiem o wiele groźniejszym. Ponieważ nie da się go pokonać w walce ani tym bardziej zamknąć w więzieniu. Batman otrzymuje informacje od Azraela, że do Gotham zmierza zaraza w postaci niebezpiecznego filowirusa apokalipsy. Po dwóch dniach inkubacji zarażony umiera, a śmiertelność wynosi ponad 90%. Na dodatek objawy są mocno niepokojące, bo między innymi chorym leci krew z oczu. I tak Epidemia zaczyna się od wyścigu z czasem. Bruce stara się za wszelką cenę odkryć, kto zamierza przywieźć wirusa do Gotham i powstrzymać go przed jego rozprzestrzenieniem. Co oczywiste, w tak wielkim mieście jest to niemożliwe. Koniec końców Gotham zostaje opanowane przez epidemię filowirusa apokalipsy mającego wiele wspólnego z ebolą.
Przyznaję, że wciągnąłem się w tę historię od pierwszej strony, ponieważ twórcy przedstawili dość realistycznie sytuację w Gotham w czasie epidemii. Pokazano, jak zaraza przenosi się z pierwszego chorego na kolejnego, a potem na całe rodziny. Ukazano chaos na ulicach Gotham, poszukiwanie winnych, a także niekompetencje władz miasta. Co najlepsze akcja toczy się na dwóch torach. Po pierwsze wraz z Gackiem obserwujemy rozwój zarazy w Gotham, a po drugie razem z Robinem podążamy za być może jedyną osobą, dzięki której możliwe będzie stworzenie antidotum. Żeby nie było jednak tak różowo, to cały ten tom nie jest skupiony tylko wokół tytułowej epidemii. Bo mamy także dwie historie w zasadzie niełączące się z tym wątkiem. Jedna opowiada o wyprawie Batmana wraz z Deadmanem do Machu Picchu. I według mnie ta opowieści niezbyt pasuje do Mrocznego Rycerza. Druga jest trochę lepsza, bo protagonista za sprawą złoczyńcy Narcosisa trafia do psychodelicznego Miasta Snów. W którym to musi zmierzyć się między innym ze swoją demoniczną wersją.
Powrót Azraela
Uwielbiam klasycznego Batmana, bardzo podobał mi się Knightfall (choć jeszcze nie skończyłem tej serii), więc i Epidemia od razu zaskoczyła. Poza Mrocznym Rycerzem szczególną uwagę zwraca Azrael. Cały czas zmaga się z samym sobą, czy raczej z zaprogramowanym mu w młodości systemem. Równie istotną osobą w tej historii okazuje się Catwomen. Z jednej strony zależy jej przede wszystkim na zysku i dlatego potrafi być naprawdę wredna, a z drugiej strony jednak potrafi zrobić coś bezinteresownie. W ogóle dużo tutaj ciekawych postaci, bo swoją rolę do odegrania ma także Huntress, Poison Ivy czy Nightwing. A w przedostatnim epizodzie dochodzi także intrygujący Deadman. Świetnie pasuje do klimatu Epidemii, tym bardziej że wygląda upiornie.
Paskudna śmierć w męczarniach
Od strony graficznej Epidemia jest niezaprzeczalnie perełką. Podoba mi się ten styl rysowników. Nie mówiąc o tym, że Batman z długimi uszami prezentuje się po prostu mrocznie i genialnie. Nie dziwię się, że na sam jego widok ludzie uciekają, gdzie pieprz rośnie. Jest tu parę świetnych momentów zapadających w pamięć na dłużej. Tu wspomnę o zabawnej scenie, gdy Deadman porównał człowieka, którego opętał, do wraku samochodu. Mina i postawa Batmana rozbawiła mnie do łez. Jedynym mankamentem są dwa pierwsze zeszyty o Azraelu, które wyglądają na lekko rozmyte, nieostre. Z wydaniem jest podobnie, bo prezentuje zaprawdę wysoki poziom, ale z drugiej strony, jak na taki duży tom oczekiwałoby się czegoś ekstra, a nie tylko krótkiego wstępu na początku komiksu. Zabrakło chociaż galerii okładek.
Czy warto odwiedzić siedlisko zarazy, jakim jest Gotham?
Nie spodziewałem się tego, ale Epidemia bardziej mi się spodobała niż Knightfall. Pojedynek Batmana z Banem był świetny, ale wątek filowirusa apokalipsy wypadł jeszcze lepiej. Może z powodu swojej przyziemności, miałem wrażenie, że to coś więcej niż tylko kolejna superbohaterska opowieść. Te liczne dramaty w obliczu zarazy, chaos na ulicach – to zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Według mnie nawet bez znajomości Knightfalla warto sięgnąć po tę pozycję. Co prawda postać Azraela straci trochę na głębi, ale motyw epidemii jest mistrzowsko rozegrany. Choć trochę ubolewam, że autorzy nie rozciągnęli tego wątku na jeszcze więcej stron. Chciałbym zobaczyć, jak epidemia jeszcze bardziej się rozwija, jak umierają setki ludzi, a Batman i jego najbliżsi tracą wiarę i nadzieję na pokonanie niewidzialnego wroga. Tymczasem przełom nastąpił według mnie zbyt nagle. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to jeden z najlepszych komiksów o Batmanie.