Recenzja nie zawiera spoilerów (zbyt dużych).
O smokach, magii i wierszach słów kilka
Co zawiera recenzowana książka? Otóż są to, jak już wspomniałem, trzy pozycje z wydanych w 2008 roku Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa. Pierwsza to żartobliwa opowiastka o starciu tytułowego gospodarza Gilesa ze straszliwym smokiem Chrysophylaxem. Jest to swego rodzaju baśń napisana na bazie wczesnoangielskiej historii, a jednocześnie satyra na ówczesne relacje w Brytanii. Drugi tytuł to wprowadzenie do czegoś większego. Kowal z Przylesia Wielkiego stanowi poniekąd wstęp do Legendarium. Opowieść ta czyni z nas towarzyszy tytułowego Kowala, który na skutek zrządzenia losu stał się powiernikiem tajemniczej gwiazdki, która pozwalała mu przechodzić do kraju Faerie. W nim zaś upatrywać można jakiejś wersji Śródziemia, a w królowej elfów Galadrieli lub Meliany. Ostatnim punktem na rozkładzie niniejszej książki są Przygody Toma Bombadila. Jest to zbiór wierszy wywodzący się z legend hobbickich. Pierwsze dwa tyczą się Bombadila (tak, tego Bombadila z Władcy Pierścieni), a pozostałe są albo czymś tylko wzmiankowanym na kartach Legendarium, albo są wypowiadane czy wyśpiewywane przez Sama, czy pozostałych hobbitów jak chociażby Kamienny Troll. Warto zaznaczyć, że wszystkie wiersze są integralną częścią Legendarium.
Tłumaczenia, wydania i ilustracji opis krótki
Już po raz trzeci spotykam się z zawartymi w książce pozycjami, a z Przygodami Toma Bombadila po raz drugi. Dlatego uważam, że mam kompetencje, aby ocenić zmiany, które zaszły w tłumaczeniach oraz w warstwie wizualnej. I tak, tłumaczenie poszczególnych utworów jest takie samo, jak w wydaniu amberowskim (Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa). Za prozę odpowiada Cezary Frąc, a za wiersze Aleksandra Jagiełowicz. Zatem żadnych zmian merytorycznych nie ma. Tekst pokrywa się w stu procentach ze starszym odpowiednikiem. Tu zarzutów nie mam. Mam je niestety odnośnie warstwy graficznej. Poza świetną ilustracją z okładki autorstwa Jędrzeja Chełmińskiego, nie uświadczymy innych grafik. Brak tu fenomenalnych obrazów Alana Lee z wydania Amberu, czy troszkę infantylnych, ale oddających ducha oryginału malunków Pauline Baynes ze stareńkiego wydania spod szyldu Iskier (tłum. Maria Skibniewska). Jest to ogromna wada. Rozumiem prawa autorskie i tym podobne, czy chęć zmniejszenia rozmiaru książki i zużycia papieru, ale proszę, dlaczego książkę przeznaczoną dla dzieci wydajemy jak utwór dla starszego czytelnika? Czy naprawdę tak ciężko było powrzucać tu czy tam jakieś grafiki, choćby pani Baynes? To naprawdę wiele by książce dało. Bardzo wiele.
Nie mam za to słów krytyki dla wydania jako takiego. Twarda oprawa, obwoluta i wszyta zakładka naprawdę robią robotę. Czcionka jest czytelna, a papier dobrej jakości. Za to daję maksymalną notę.
Podsumowując, książka warta uwagi dla każdego, zarówno fana Tolkiena, jak i nie, ale jednak lepiej rozejrzeć się za wydaniem Amberu. Jest bogatsze i ładniejsze. Zysk zdał egzamin w wydaniu tej książki, ale jest to nota dość mizerna. Takie cztery na szynach. Nic więcej.