Sięgając dzisiaj po powieści fantasy, można odnieść wrażenie, że każda historia wygląda prawie tak samo. Bardzo trudno jest stworzyć nowy, fascynujący czytelnika świat, który nie będzie kojarzył się z całym szeregiem wydanych wcześniej tytułów. Brianowi McClellanowi się udało – już wcześniej dał odbiorcom prochowych magów i właśnie wraca do ich uniwersum w swojej najnowszej powieści.
Powrót do znanego uniwersum
Akcja Grzechów Imperium rozgrywa się po zakończeniu wojny w Adro i przenosi się tym razem do Fatrasty. Na samym początku czytelnik obserwuje prowadzone wykopaliska i dowiaduje się, że odnaleziono dziwny artefakt. Dość długo nie wiadomo, czym dokładnie jest obelisk i jaką rolę ma odegrać w całej historii. Nie zdradzę jednak za wiele, gdy stwierdzę, że jego znaczenie okaże się kolosalne.
W Grzechach Imperium McClellan przywraca kilka dobrze znanych czytelnikowi postaci. Znajdziemy tam więc m.in. Vlorę czy bohatera wojennego Bena Styke’a. Ta pierwsza przewodzi oddziałowi najemników i tłumi bunty miejscowych plemion. Szybko jednak okazuje się, że sytuacja w Fatraście jest dużo bardziej zawiła, a tajemniczy artefakt podzieli narody.
Świetnie wykreowane postacie
Mogłoby się wydawać, że McClellan serwuje czytelnikom coś na wzór odgrzewanych kotletów. Wraca do znanego już uniwersum i postaci, nie wysila się, by stworzyć coś zupełnie nowego. Ale czy na pewno? Nie zawsze to, co znane, musi nudzić. Z kunsztem literackim tego autora można mieć pewność, że Grzechy Imperium okażą się hitem. McClellan świetnie pokazuje zmiany, jakie zaszły w poszczególnych bohaterach, co docenią fani jego poprzednich powieści. Autor pokazuje silne postacie dążące do wyznaczonych celów, ale nie zapomina o ich chwilach słabości i rozterkach. Potrafi stworzyć takich protagonistów, że nie można oprzeć się wrażeniu, iż obserwuje się losy ludzi z krwi i kości. Nie idealizuje ich, dzięki czemu czytelnik czerpie prawdziwą przyjemność z poznawania ich historii.
Uniwersum, którego się nie zapomina
Pisząc o powieściach McClellana, nie można pominąć stworzonej przez niego magii. Właściwie nawet nie jednej, a przecież kilku jej rodzajów. Czytelnik znów spotka dobrze znanych prochowych magów oraz Uprzywilejowanych, ale tym razem autor uchyli rąbka tajemnicy na temat mocy, jaką dysponują Kościane Oczy. Ze swojej strony mogę zapewnić, że robi to wrażenie. Wydaje się, że ten rodzaj magii pochodzi gdzieś z dawnych, zapomnianych już czasów i naprawdę urzeka swoim zasięgiem i brutalnością. Czytając poprzednią trylogię McClellana oraz zbiór opowiadań, miałam nadzieję, że w końcu trochę rozszerzy temat Kościanych Oczu, o których do tej pory czytelnik nie wiedział zbyt wiele. Być może było to celowe działanie autora zastanawiającego się już wtedy nad zawartością kolejnych historii. Na pewno jest to pewien ukłon w stronę fanów jego twórczości, niemogących się doczekać powrotu do świata magów prochowych.
Grzechy Imperium, na pierwszy rzut oka, mogą przerazić. Opasłe tomisko wzbudzi zapewne lęk przed zbyt wieloma stronami zapełnionymi opisami przyrody i pogody. Nie dajcie się odstraszyć! Tę powieść czyta się bardzo szybko i z zapartym tchem. Ja nie mogłam się od niej wręcz oderwać. McClellan mistrzowsko prowadzi akcję, wprowadza mnóstwo konfliktów i przeszkód, z którymi muszą poradzić sobie bohaterowie. Nie robi niepotrzebnych przestojów i nie wydłuża sztucznie wątków. Ma wszystko wyliczone, a jego sceny batalistyczne są dopracowane do ostatnich szczegółów. Obserwowanie tej samej potyczki z perspektywy różnych bohaterów jest naprawdę satysfakcjonującym przeżyciem.
Podsumowanie
McClellan plasuje się w trójce moich ulubionych autorów. Jego powieści są dobrze przemyślane, protagoniści różnorodni, akcja poprowadzona szybko, a podejście do magii świeże. Polecać go będę każdemu, kto zwątpił w gatunek fantasy, szuka czegoś, co na długo zapadnie w pamięć albo liczy na dużo scen batalistycznych i krwawe potyczki. Nie wiem, czy utwory tego autora mogą się nie spodobać. McClellan to mistrz słowa, a ja z pewnością sięgnę po każdą napisaną przez niego powieść.