1. Gra ma dość rozbudowany edytor postaci – tytuł pozwala nam zagrać predefiniowanymi postaciami Scotta i Sary Ryder, ale jeśli macie własny pomysł na lepszy wygląd Pathfindera, możecie to zrobić przy pomocy edytora. Opcji jest dość dużo, chociaż przy tworzeniu mojej postaci kobiecej miałam wrażenie, że mimo wszystko w Dragon Age: Inkwizycji bohaterowie wychodzili ładniej. Świeciły się, nie do końca ich skóra wyglądała naturalnie, ale było lepiej. Dodatkowo, do gustu nie przypadły mi blizny, jakie można nałożyć na postać – wyglądają po prostu dziwnie. A i niestety, początkowe efekty mogą się jednak różnić od tego co zobaczymy później. Poniżej – moja bohaterka w edytorze i już w samej grze (później zmieniłam ustawienia graficzne na wyższe i było lepiej).
2. Mass Effect: Andromeda to bardzo złe animacje. Tak, wszelkiego rodzaju memy i filmiki, które zalewają teraz internet pokazują rzeczy, które naprawdę można spotkać w grze. Dziwnie wykrzywione twarze, wytrzeszczone oczy, tajemniczo spadający z nieba towarzysze, którzy zostali za biegnącym bohaterem – tego typu błędów i niedoróbek jest mnóstwo. I patch zapowiedziany na premierę gry tego nie zmieni, ponieważ twórcy oznajmili, że jest już uwzględniony w wersji gry dostępnej w tej chwili na Originie. Na kolejne zmiany przyjdzie nam poczekać jeszcze parę tygodni.

Powyżej – bohaterka i jej ojciec. Z założenia postać ojca miała upodabniać się do postaci bohatera. Oczy rzeczywiście są tego samego koloru, ale reszta trochę psuje immersję.
3. Szykuj się na bardzo powolny start – Andromeda to zupełnie nowa przygoda z nieznanymi wcześniej postaciami, dlatego wymagała od scenarzystów dłuższej ekspozycji i zapoznania graczy z nowymi twarzami. Niestety, brakuje tu tych emocji i tego czegoś, a animacje dodatkowo przeszkadzają w zanurzeniu się w ten świat. Dopiero po około 2-4 godzinach, gdy powrócimy z pierwszej planety akcja zaczyna nabierać tempa i jest coraz ciekawiej. Dlatego jeśli chcecie od razu skreślić ten tytuł – poczekajcie przynajmniej do czasu otrzymania The Tempest.
4. Nowy skaner otoczenia działa świetnie – jesteśmy w końcu pionierami a to oznacza, że dużo czasu spędzimy na skanowaniu otoczenia i badaniu nieznanych roślin i organizmów. Skaner spełnia swoje zadanie, a poznawanie kolejnych tajników obcych technologii daje sporo radości (przynajmniej w przeciągu pierwszych godzin gry).
5. Gdy przebijemy się przez start, naprawdę możemy poczuć się pionierami. W momencie dostania własnego statku, poznania załogi i zapoznania się z możliwościami badania nowych technologii, ulepszania i wytwarzania przedmiotów, sondowania i sprawdzania licznych planet na naszej mapie czujemy, że naprawdę zawartości w tej grze jest mnóstwo i można na to poświęcić dziesiątki godzin. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że liczba rzeczy do sprawdzenia i zrobienia przytłacza.
6. Andromeda to mnóstwo dialogów. Liczne rozmowy to cecha rozpoznawcza serii i tym razem jest podobnie. Przechadzając się po lokacjach możemy podsłuchać, co mają do powiedzenia różne osoby i nagranych linii dialogowych jest naprawdę dużo. Szkoda, że niektóre głosy brzmią dość nienaturalnie – głos Scotta Rydera moim zdaniem brzmi lepiej niż Sary Ryder. Z plusów warto również dodać, że Ryder może często komentować otoczenie i ma znacznie luźniejsze i zabawniejsze spojrzenie na świat niż Shepard.
7. Niby jest zabawnie, ale widać zalążki polityki i ważnych tematów. To rzecz, która mnie pozytywnie zaskoczyła, gdy trafiłam na stację Nexus. Brakuje jednego dowódcy, pomiędzy przewodzącymi postaciami pojawiają się konflikty, a każda z nich ma swoją historię. W tle przewija się motyw buntu, rasizmu, obaw o to co będzie dalej i pomimo tego, że gra stara się zachować zabawny charakter – porusza ciekawe tematy. Po 10 godzinach, nie znając zwrotów akcji i tego, co wydarzy się dalej, mam dobre przeczucia odnośnie strony fabularnej produkcji.
8. To ogromna gra. Ilość miejsc do zobaczenia, zadań do wykonania i możliwości rozwoju jest ogromna. Osoba lubiąca kolekcjonować i zaglądać w każdy możliwy kąt znajdzie tu coś dla siebie – skanowanie planet i ich fauny i flory, zwiedzanie tajemniczych lokacji, liczne rozmowy z towarzyszami, na dodatek misje, będące połączeniem gry online z single playerem (misje APEX).
9. Pierwsze pokazanie głównego złego wypada… śmiesznie. No właśnie. Na razie nie widziałam go zbyt dużo, ale oczywiście aby pokazać jego zło zastosowano bardzo oklepane motywy – ciemniejsze barwy, głośniejsza, niepokojąca muzyka i złowrogie milczenie. Może dalej będzie pod tym względem lepiej.
10. Walka jest dynamiczna i efektowna. Starcia wypadają naprawdę dobrze – jest szybko i dynamicznie. Dzięki możliwości korzystania z jetpacka możemy robić uniki oraz dostawać się w wysokie miejsca, do których nie mieliśmy dostępu grając w poprzednie odsłony Mass Effecta. Szczególnie do gustu przypadło mi szarżowanie i korzystanie z mocy biotycznych – po części dlatego, że wygląda to bardzo efektownie i sprawa dużo satysfakcji. Szkoda jednak, że system osłon pozostawia trochę do życzenia i mam nadzieję, że zostanie jeszcze poprawiony w nadchodzących patchach.
11. I przede wszystkim – to nadal stary, dobry Mass Effect. Jeśli spędziłeś setki godzin grając w poprzednie odsłony cyklu, jesteś weteranem platyn w multiplayerze trzeciej części, znasz świetnie wszystkich towarzyszy i uniwersum gry, będziesz zadowolony. Gra bardzo przypomina klimatem poprzednie odsłony (chociażby z powodu ponownego użycia niektórych modeli graficznych, ale nie tylko), a moment otrzymania własnego statku i zwiedzania go daje poczucie dużej satysfakcji. Po 10 godzinach trudno wydać jednoznaczną ocenę, ale o ile zaczynałam moją przygodę z grą z dość negatywnym nastawieniem, tak po 10 godzinach nie mogę się doczekać jeszcze bardziej premiery.