Początek
Do lektury zachęca przepiękna okładka oraz wydanie. Zapoznając się z pierwszymi stronami, śledzimy losy ludzi z całego świata, którzy tworzą tak zwaną pierwszą setkę złożoną z najwybitniejszych naukowców i astronautów. Dowiadujemy się, że nasza rodzima planeta jest zbyt mocno przeludniona, w związku z czym kosmiczna organizacja wysyła tę setkę ludzi z misją znalezienia dla ludzkości nowego domu. Właśnie na Czerwony Mars. Zanim to jednak nastąpi, czytamy o przygotowaniach do zadania, poznajemy życiorysy najważniejszych postaci, a każda ma jedyne w swoim rodzaju motywacje czy sposoby działania. Sprawia to, że skład zespołu jest zróżnicowany, co widać w podejściu każdego do wydarzeń, w stosunkach czy w dialogach z innymi. Cały proces ćwiczeń oraz scenariuszy, jakich przedstawiciele pierwszej setki mogą doświadczyć w podróży i na miejscu jest drobiazgowo opisany. Odnosi się wrażenie zapoznawania z artykułami popularno-naukowymi o astronomii, fizyce albo chemii. Dwie pierwsze strony Czerwonego Marsa zajmuje mapa czerwonej planety. Autor przytacza tabele, wzory oraz wiele innych twardych danych. Z tegoż względu czytelnicy lubujący się w takich opisach będą zachwyceni.
„Śródksiążcze”
Przedarłszy się przez wstęp, przekonujemy się, z czym mamy tak naprawdę do czynienia. Czytamy o podróży i rozpoczęciu procesu kolonizacji. To skonstruowane jest jeszcze znośnie. Coraz częściej jednak lektura zaczyna przypominać encyklopedię. Autor rozwodzi się nad wszystkim, co spotykają na swojej drodze protagoniści. Od zasad działania statku kosmicznego, którym podróżują, przez budowę pierwszych osad, po skład chemiczny marsjańskich gleb, na całej, liczącej miliardy lat historii planety kończąc. Ba! Robinson doskonale operuje danymi zawartymi na wymienionej wyżej mapie. Miejsca akcji oznacza co do centymetra kwadratowego. Używa dokładnych (zapewne) rzeczywistych nazw lokacji na Marsie, wręcz pedantycznie je opisując. To samo tyczy się całości powieści. Oprócz dokładnych, zajmujących lwią jej część opisów mamy dialogi oraz monologi (szczególnie te wewnętrzne) postaci. Każda jest inna i w swoich myślach przedstawia czytającemu plany i przemyślenia. Dodatkowo każdy bohater to specjalista w swojej dziedzinie. W efekcie czytelnik jest wręcz zalewany falami specjalistycznego słownictwa z przeróżnych dziedzin. Do tej mieszanki dodajmy jeszcze politykę. Wisienką na torcie jest wmieszany we wszystko psycholog, którego przemyślenia o innych postaciach są jak wykład na psychologii. Wszelkie wywody podparte definicjami, wzorami, obliczeniami, co zajmuje długie rozdziały. Przez to akcja powieści jest statyczna. Dynamiczne wydarzenia ucinane ot tak, a fabuła przenosi się kilka miesięcy lub lat naprzód. Całość mało zasadnie rozwleczona, co nuży, utrudnia przyswajanie zdarzeń i nie zachęca do powrotu do lektury po przerwie. Może lepiej byłoby ją podzielić na dwa lub trzy krótsze tomy?
Koniec
Zdecydowanie jest to dla zagorzałych fanów gatunku. Zupełnie obiektywnie należy docenić autora za miesiące pracy nad tematami, które są poruszane. Robinson pisze tak, jakby to była praca doktorska (niesamowicie suta praca doktorska) oparta o literaturę, odpowiednie źródła czy badania. Czyta się to ciężko i bynajmniej nie dla relaksu. Dopiero ostatnie 50-60 stron sprawia, że faktycznie chce się poznać dalszy ciąg fabuły. Wcześniej nawet ważne zwroty akcji przez rozwlekły styl nie spełniają swojej funkcji i po prostu omijają czytelnika bez wywarcia jakiegokolwiek wrażenia. Po dość interesującym początku właśnie dopiero końcówka bardziej przykuwa uwagę. Lecz czy było warto dla tego epilogu przechodzić poprzedzające go 800 stron drętwo i nudnawo przedstawionych przygód? Nie. Laik w gatunku byłby w stanie w tym czasie przeczytać 2-3 inne książki i prawdopodobnie lepiej się przy nich bawić.