Nikt nie jest zbytnio zadowolony – czy uzyskaliśmy fabularny kompromis?
Osiem lat – jak wiele może zdarzyć się w jednocześnie tak znaczącym, jak i krótkim czasie? Serial Gra o Tron pokazuje, że w takim okresie może nazbierać się całkiem dużo spraw, które będą jednocześnie dzielić, jak i łączyć fanów przygody, która okazała się strzałem w dziesiątkę zespołu decyzyjnego HBO.
Mleko już się rozlało i, bez względu na to jak bardzo fani nie zgadzaliby się z sposobem zakończenia serii, ten etap historii Westeros mamy już za sobą. Czy ósmy sezon był dziełem wybitnym? Porównując go z wcześniejszymi etapami przygody, można polemizować nad tym, ile sensu miały poprowadzone w nim wątki oraz jak dużo błędów zostało popełnionych przy produkcji serialu. Czy zabrakło czasu? Czy może najzwyczajniej w świecie twórcy zaniedbali swojego smoka znoszącego złote jaja? Odpowiedź okazuje się niejednoznaczna.
Czy finalny sezon, który swój początek miał w kwietniu tego roku, zaszlachtował kilkuletnie starania twórców? Prawdą jest, że cała opowieść zaczęła się gubić dużo wcześniej. Posądzany o niepowodzenie duet Davida Benioffa i D.B. Weissa spróbował podjąć się zadania, któremu, po prawdzie, nie podołał jeszcze nawet sam twórca sagi (chyba że rzeczywiście czeka tylko na dogodny moment, by opublikować swoją wersję).
Należy powiedzieć otwarcie, że serial ikrę zawdzięczał właśnie historii, która opierała się na wątkach z książek naszego pisarza-brodacza. W momencie kiedy zaczęto oddalać się od wątku znanego nam z stron tomiszczy Martina, bez względu na największe starania (w które pomimo wszystko pozwalam sobie wierzyć), Benioff i Weiss zgubili animusz giganta świata fantasy. Pomijanie faktów obecnych w książkach, wprowadzanie mikrozmian, które okazywały się miniładunkami podburzającymi fundamenty Westeros, czy też wykonywanie dużych, odważnych ruchów fabularnych, które nie zawsze okazywały się trafnymi – wszystko to zapoczątkowało proces, który doprowadził nas do zakończenia, które zobaczyliśmy w trzeci poniedziałek maja 2019 roku.
Czy wybór tej, a nie innej postaci na następnego władcę Westeros okazał się być bezsensownym? Czy może po prostu serial nie przedstawił go odpowiednio? A pytając inaczej – czy książka przedstawiła go lepiej? Czy może, znając tylko postać serialową, nie mamy za małego obrazu całej historii? Zwieńczenie wątku, którego nie zakończył nawet sam autor, może przypominać walkę z wiatrakami.
Uogólnienie, do którego doszło w serialu, zabiło pewną ważną część opowieści, a sześć odcinków to stanowczo za mało na podomykanie tylu niezakończonych historii i poradzenie sobie z wprowadzonymi w fabule zmianami, które zrobiły więcej bałaganu niż pożytku.
Czy jednak finałowe epizody okazały się kompletną klapą? Chociaż może to zabrzmieć dosyć miałko, to pomimo uchybień w wątkach i produkcji, trzeba przyznać, że nie taki Nocny Król straszny, jakim go malują. Nie jest to na pewno najmniej sensowne fabularne zakończenie tego roku. Chociaż luki i niedociągnięcia można by wytykać bez końca, to, żartując, trzeba przyznać, że teraz przynajmniej Martin wie, jakiego zakończenia widzowie i czytelnicy na pewno nie będą chcieli (bądź co bądź jest on teraz świadom błędów swoich telewizyjnych kolegów). Serial okazał się całkiem dobrym testem, którego rykoszetem oberwało niestety lub stety HBO.
Dobre strony dramatu w sześciu aktach!
Jednym słowem – SMOKI! Jest to element, który, przynajmniej pod względem graficznym, jest perełką tego sezonu. Sceny z ich udziałem (może oprócz tych zaistniałych w trzecim odcinku) idealnie kadrują wydarzenia, do których dochodzi w Królewskiej Przystani i nie tylko. Pomijając wspominany nieszczęsny trzeci epizod, odrastającą rękę Jaimego, plastikową butelkę po wodzie i niepozorny kubeczek przypominający pojemnik na kawę pewnej dosyć sławnej kawiarni, która przez przypadek na serialu zarobiła całkiem dobre pieniądze, mogliśmy oglądać klimatyczne zdjęcia, tak kojarzone z pozostałych sezonów serialu. Aktorstwo również stało na całkiem dobrym poziomie, a sceny podrasowane genialnym jak zawsze soundtrackiem Ramina Djawadiego, pomimo możliwych licznych rozczarowań fabularnych, w niektórych chwilach mogły wycisnąć parę łez, niekoniecznie tych spowodowanych złością na twórców serialu. Plusem jest to, że chociaż może nieudolnie (bo jednak sezon okazał się skarbnicą memów), próbowano zachować oryginalny klimat, nie robiąc z opowieści sztucznej parodii, co niektórym twórcom już się zdarzało.
Zamknęliśmy pewien etap, którego częścią byliśmy przez te kilka lat. Pomimo dużej krytyki serialu, trzeba przyznać, że wpychanie kogoś na siłę na stołek tylko dlatego, że akurat ten bohater jest naszym ulubieńcem, jest dosyć naiwne. Pamiętajmy, że ostatecznie celem było zakończenie serialu, a nie wywołanie kolejnej wojny. Zwłaszcza że nawet jeśli seria zaliczyła już swój finał, to historia najpewniej się jeszcze nie skończyła. Co zrobi Martin? Co pokaże planowany nowy serial, który ma być prologiem wydarzeń z Gry o Tron, a wreszcie, co zostanie pokazane w przyszłotygodniowym dokumencie HBO na temat tajemnic świata Westeros? Można powiedzieć, że koniec serialu, to nie koniec opowieści. Możliwe, że to dopiero początek.